Umrzec po raz drugi - Tess Gerritsen

Podstrony
 
Umrzec po raz drugi - Tess Gerritsen, Charles Aznavour - Z różnych albumów, NOWE PAZDZIERNIK 2015
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->O książce Zwierzęce trofea zdobiące ściany domu na bostońskich przedmieściach stały sięświadkami krwawego widowiska… Właściciel, myśliwy i preparator zwierzęcych zwłok,Leon Gott, powieszony za nogi i oprawiony jak zwierzę. Czy obudził drapieżnikagroźniejszego niż te, na które dotąd polował? Jane Rizzoli i Maura Isles przypuszczają, że takoryginalna zbrodnia będzie odosobnionym przypadkiem. Ale kolejne tropy prowadzą doinnych miast w Stanach Zjednoczonych, a także do Afryki, gdzie przed sześcioma latywymordowano grupę turystów na safari. Teraz morderca zamierza zapolować w Bostonie.Rizzoli i Isles muszą wywabić go z cienia i schwytać. Nawet jeśli oznacza to zarzucenieprzynęty, której nie oprze się żaden drapieżnik: niedoszłej ofiary, której kiedyś udało sięuciec.Rozdział pierwszyDELTA OKAWANGO,BOTSWANADostrzegam go w padających ukośnie promieniach porannego słońca. Jest ledwo widoczny,jakznak wodny odciśnięty w ziemi.Gdyby było południe, kiedypadające pionowopromienie afrykańskiego słońca palą i oślepiają, mogłabym go w ogóle nie zauważyć, ale oświcie w nawet najmniejszych zagłębieniach terenu są ocienione miejsca, więc kiedywychodzę z namiotu, ten pojedynczy ślad przyciąga mój wzrok. Przykucam obok niego inagle przenika mnie dreszcz, gdy uświadamiam sobie, że podczas snu chroniła nas tylkocienka warstwa brezentu.Richard wychodzi z namiotui przeciąga się z pomrukiemdrzewnego i śniadaniazadowolenia, wdychając zapachyzroszonej trawy, dymuprzyrządzanego nad ogniskiem. Zapachy Afryki. Ta przygoda to spełnienie jego marzeń.Jego, nie moich. Jestem uległą dziewczyną, która mówi pokornie: „Oczywiście, zgadzamsię, kochanie”. Nawet gdy oznacza to dwudziestoośmiogodzinną podróż z Londynu doJohannesburga, a potem do Maun i w głąb buszu trzema różnymi samolotami, z którychostatni jest rozklekotanym rzęchem z pilotem na kacu. Nawet gdy trzeba spędzić dwatygodnie w namiocie, opędzać się od komarów i sikać za krzakami. Nawet jeśli mogęzginąć, bo Nawet jeśli mogę zginąć, bo właśnie o tym myślę, wpatrując się w ten ślad,odciśnięty w ziemi zaledwie metr od miejsca, w którym Richard i ja spaliśmy tej nocy.– Czujesz to powietrze, Millie?– pieje z zachwytu Richard.– Nigdzie indziej tak nie pachnie!– Był tutaj lew– mówię.– Chciałbym zamknąć je w butelce i zabrać do domu. To byłaby dopiero pamiątka! Zapachbuszu!Wcale mnie nie słucha.Zanadto upaja go Afryka,pochłania urojony świati „fantastyczne”, nawetuznał za „najlepszą, jakąwielkiego białego podróżnika,wczorajsza kolacja, złożonakiedykolwiek jadł!”.– Był tutaj lew, Richard– powtarzam głośniej.– Tuż obok naszego namiotu. Mógł rozedrzeć go pazurami i dostać się do środka.– Chcę wzbudzić jego niepokój, chcę, żeby powiedział: „O Boże, Millie, to poważnasprawa”. A on tymczasem woła niefrasobliwie do znajdujących się najbliżej członkównaszej grupy:– Hej, zobaczcie! Mieliśmy tu zeszłej nocy lwa! Pierwsze podchodzą dwie dziewczyny zKapsztadu, które rozbiły namiot obok naszego. Sylvia i Vivian mają holenderskie nazwiska,których nie potrafię ani przeliterować, ani wymówić. Obie są opalonymi, długonogimiblondynkami w wieku dwudziestu paru lat. Początkowo nie umiałam ich rozróżnić, dopókiSylvia nie burknęła w końcu zirytowana:– Nie jesteśmy bliźniaczkami,gdzie wszystko jest „cudowne”z wieprzowiny i fasoli, którą– Nie jesteśmy bliźniaczkami, Millie! Nie widzisz, że Vivian ma niebieskie oczy, a jazielone? Gdy dziewczyny przyklękają koło mnie z obu stron, żeby przyjrzeć się odciskowiłapy, czuję, że pachną też różnie. Niebieskooka Vivian emanuje zapachem słodkiej trawy,świeżą,pozbawioną cierpkiej nuty woniąmłodości. Sylvia pachnieolejkiem z trawycytrynowej, którym smaruje się zawsze, aby odstraszyć komary, bo „DEET to trucizna,wiesz o tym, prawda?”. Otoczona przez dwie blond boginie widzę, że Richard znów gapisię na biust Sylvii,wyeksponowany prowokującopod koszulką z mocno wyciętymukąszenia skóry.dekoltem. Jak na dziewczynę, która tak się troszczy, by nacierać ciało środkiem przeciwkomarom, odsłania zatrważającodużą powierzchnię narażonej naNaturalnie Elliot też szybko do nas dołącza. Nigdy nie oddala się zbytnio od blondynek,które poznał dopiero kilka tygodni temu w Kapsztadzie. Przywiązał się do nich jak wiernyszczeniak, liczący na odrobinę uwagi.– Czy to świeży ślad?– pyta– Czy to świeży ślad?– pyta zatroskanym głosem. Przynajmniej ktoś podziela mój niepokój.– Nie widziałem go tu wczoraj– odpowiada Richard.– Lew pojawił się zapewne w nocy. Wyobraź sobie, że wychodzisz się wysikać i natykaszsię na niego.–Naśladuje ryk lwa i wyciąga rękę z palcami zakrzywionymi jak pazury w kierunkunadwornym błaznem, wieczniektóry ma zawsze wElliota, a ten cofa się przerażony. Richard i blondynki wybuchają śmiechem, bo Elliot jestichzatroskanym Amerykaninem,kieszeniachchusteczki higieniczne, sprayprzeciw owadom, krem z filtremprzeciwsłonecznym i płyn dezynfekujący, lekarstwa na alergię, tabletki jodyny i wszelkieinne akcesoria niezbędne do tego, by pozostać przy życiu. Nie śmieję się razem z nimi.– Ktoś mógł zginąć– rzucam.– Ale to się zdarza na safari, prawda?– mówi radośnie Sylvia.– Jesteś w buszu z lwami.– Nie wygląda na bardzo duży okaz– stwierdza Vivian, pochylając się, by obejrzeć ślad.– Może to samica, jak sądzisz?– Samiec czy samica, tak samo może cię zabić– odpowiada Elliot. Sylvia poklepuje go.– O, boisz się?– Nie. Myślałem po prostu, że Johnny przesadza, gdy mówił nam pierwszego dnia: „Niewychodźcie z jeepa ani z namiotu, bo zginiecie”.– Jeśli chcesz być całkowicie bezpieczny, Elliot, może powinieneś był pójść do zoo– radzi mu Richard i blondynki śmieją się z tej ciętej uwagi. To cały on, samiec alfa. Jakbohaterowie jego powieści, jest człowiekiem, który przejmuje dowodzenie i ratuje sytuację.Albo przynajmniej tak mu się wydaje. Tu, w buszu, jest tak naprawdę tylko jeszcze jednymzagubionym londyńczykiem, ale udaje eksperta w sztuce przetrwania. To kolejna rzecz,która irytuje mnie tego ranka, jakby nie dość było, że jestem głodna, źle spałam, a terazdopadły mnie komary. Zawsze mnie dopadają. Gdy tylko wychodzę z namiotu, słyszą jakbydzwonek na obiad i muszę natychmiast klepać się po szyi i twarzy.– Clarence, podejdź tu!– woła– Clarence, podejdź tu!– woła Richard do afrykańskiego tropiciela.– Zobacz, jakieś zwierzę przeszło nocą przez obóz. Clarence popijał kawę przy ognisku zpaństwem Matsunaga. Teraz idzie powoli w naszym kierunku, niosąc blaszany kubek zkawą, po czym przykuca, aby spojrzeć na odcisk w ziemi.– To świeży trop– mówi Richard, nowy ekspert od buszu.– Lew musiał tędy przechodzić niedawno.– To nie lew– oznajmia Clarence. Spogląda na nas, mrużąc oczy, a jego hebanowa twarz lśni wporannym słońcu.– To pantera.– Jak możesz być pewny? To tylko odcisk jednej łapy. Clarence kreśli w powietrzu kółkonad śladem.– Widzi pan, to przednia łapa. Ślad jest okrągły, taki jaki zostawia pantera.– Wstaje i rozgląda się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates