|
Podstrony |
|
|
- Index
- Turowski Paweł - Nowe prawo Unii Europejskiej a bezpieczeństwo energetyczne Polski, 01. LOGISTYKA - dla potrzebujących, 01. MATERIAŁY AUTORSKIE - literatura-artykuły-prezentacje
- Tylko ty tylko ja - Krzysztof Krawczyk, Polskie midi
- Tylko ty tylko ja - Krzysztof Krawczyk, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- Trzeciak Stanisław ks. - Żyd jako obrońca ślubów cywilnych i rozwodów dla katolików, LITERATURA FAKTU - j. polski
- To był świat w zupełnie starym stylu - Urszula Sipińska, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- Tyle słońca w całym mieście - Anna Jantar, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- Tyle słońca w całym mieście - Natalia Kukulska, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- Tylko mnie poproś do tańca - Anna Jantar, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- To wszystko sprawił grzech - Krzysztof Krawczyk, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- To nic kiedy płyną łzy - Sasha Strunin, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- garnki.pev.pl
|
|
|
|
|
UPARTY MILICJANT Jerzy Edigey, CZYTADŁO, Kryminały polskie |
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Jerzy Edigey UPARTY MILICJANT WIELKI SEN 2010 W DESZCZOWE POPOŁUDNIE Nie udał się nam w tym roku październik w Zakopanem. Już cztery dni bez przerwy padał deszcz. Początkowo chcieliśmy przezwyciężyć szarugę i wybraliśmy się na spacer Drogą do Białego. Ale po pół godzinie trzeba było zawracać. Przemokliśmy i ubłociliśmy się od stóp po czubek nosa. Na drugi dzień rżnęliśmy od rana do wieczora w brydża. Trzeciego uznaliśmy, że jest „pogoda barowa". Zaś obecnie siedzieliśmy w obszernym salonie jednego z zakopiańskich pensjonatów lekko skacowani i źli na cały świat. Panowało ponure milczenie, przerywane tylko falami gwałtownej ulewy uderzającej o okna. Nawet mecenas Mieczysław Ruszyński i jego wieczny adwersarz inżynier Stanisław Koryciński przestali się kłócić. Pułkownik Adam Krzyżewski rysował esy floresy na leżącym przed nim dzienniku. Jak bardzo było nam źle, dowodzi fakt, że obecne w naszym towarzystwie panie także nie miały tematu do rozmowy. Znałem pułkownika od wielu lat. Poznaliśmy się przypadkowo. Jako reporter sądowy „Expressu Wieczornego", a później „Kulis", jeździłem po całej Polsce w poszukiwaniu ciekawych spraw. Często odwiedzałem wtedy Wrocław i tam, w Komendzie Wojewódzkiej MO, natknąłem się pewnego razu na sympatycznego majora, który właśnie prowadził śledztwo w wyjątkowo skomplikowanej sprawie „Szkieletu bez palców". Taki bowiem kryptonim nosiły akta milicyjne. Tak zawarta znajomość powoli przerodziła się w przyjaźń. Wprawdzie przestałem się zajmować reporterką i znacznie rzadziej odwiedzałem miasto nad Odrą, ale za to często spotykaliśmy się w Warszawie, gdzie major, a następnie podpułkownik i potem pułkownik - przyjeżdżał służbowo. Zaś każdy październik spędzaliśmy w zazwyczaj słonecznym i ciepłym w tym miesiącu Zakopanem. Po raz pierwszy jesienią 1978 roku pogoda nas fatalnie zawiodła. Wiedziałem, że Adam jeszcze bodaj jako kapitan, gdzieś przed dwudziestu laty, pracował w Komendzie Stołecznej MO. Został służbowo wysłany do Wrocławia na trzy dni. Tego miasta wtedy w ogóle nie znał. To była prawdziwa miłość „od pierwszego wejrzenia". Oczarowany pięknem starego piastowskiego grodu, oficer milicji natychmiast poprosił o przeniesienie go do Wrocławia. Warszawa nie bardzo chciała się rozstać ze zdolnym pracownikiem, ale Krzyżewski pokonał wszystkie przeszkody, nawet brak mieszkań we Wrocławiu. Później wielokrotnie proponowano mu powrót do stolicy i odpowiedzialne stanowiska. Zawsze jednak spotykano się z odmową. Krzyżewski był niewyczerpaną skarbnicą wiadomości. Miał fenomenalną pamięć. Prowadził przecież jeżeli nie tysiące, to setki najrozmaitszych spraw. Pamiętał je chyba wszystkie. Nie raz i nie dwa usiłowałem przyłapać mojego przyjaciela na jakiejś niedokładności. Porównywałem jego opowiadania z aktami sądowymi. Zawsze fakty się zgadzały. A mówił z pamięci, nie posługując się żadnymi notatkami. Co bardzo ważne, umiał opowiadać. Był, jak to się mówi, urodzonym gawędziarzem. Nic więc dziwnego, że teraz spróbowałem, wydawało mi się niezawodnego chwytu, aby rozruszać nasze towarzystwo. - Adam - poprosiłem - opowiedz coś ciekawego. - Nie znam niczego ciekawego - odburknął pułkownik. - Nie wierzę. Za dobrze cię znam - kusiłem. - Wszystko co wiedziałem, wyciągnąłeś ode mnie już dawno. Jeszcze chyba sporo zostało. K i zyżewski nic nie odpowiedział i nadal zabazgrywał guetc. - A jeżeli ja pułkownika poproszę - wyrwała się Marysia Zapędowska, nasz pensjonatowy czterdziestoletni pod-lot. Na każdym turnusie w każdym domu wczasowym zawsze musi się znaleźć taki typ kobiety, nadaremnie usiłującej za pomocą szminki, ubioru i zachowania się zatrzymać nieustannie biegnący czas. - Pięknie prosimy pułkowniku - do Marysi dołączyły się inne panie. - A dajcie mi spokój - pułkownik machnął ręką jak gdyby opędzał się od jakiejś natrętnej muchy - pójdę się położyć. Może do wieczora przestanie padać. - To ładnie tak odmawiać kobietom? - zażartowała pani Krysia. - Powiedziałem już, że nic nie wiem. Nie męczcie mnie - Adam naprawdę się zdenerwował. Gwałtownym ruchem złożył gazetę i schował długopis do kieszeni. - Jesteś uparty jak... - chciałem dodać „stary osioł", ale w porę się powstrzymałem. Bądź co bądź znajdowaliśmy się w towarzystwie osób związanych z nami jedynie przypadkową bytnością na tym samym turnusie w domu wczasowym. - ...jak milicjant - podchwycił Krzyżewski - masz rację, że jestem uparty. U nas cenią zarówno upór, jak i wytrwałość. Tylko dzięki uporowi udaje się nam nieraz rozwikły- wać na pozór zupełnie beznadziejne sprawy. Choćby tę, zabójstwa we wsi Weten, w dawnym powiecie kętrzyńskim. Gdyby nie upór pewnego porucznika, mordercy nadal chodziliby na wolności. A niedużo im brakowało do kodeksowego przedawnienia. - Zbrodnia zabójstwa przedawnia się po dwudziestu latach - mruknął Mieciu Ruszyński. - Właśnie - przytaknął pułkownik - przestępcom zabrakło zaledwie trzech lat. Przezornie milczałem. Wiedziałem, że jeśli Adam „zaskoczy", to już swoją historię wyśpiewa aż do końca. - Przyznam się szczerze - dorzucił mecenas Ruszyński - że nie słyszałem o takiej sprawie. A raczej bacznie śledzę wszelkie ciekawsze wydarzenia z naszej kryminalistyki. To pan pułkownik prowadził śledztwo? 7 - Nie. Z Wrocławia do Kętrzyna kawałek drogi. Ale w kołach milicyjnych ta sprawa była dość głośna. Znam ją z opowiadań jednego z przyjaciół z Komendy Wojewódzkiej w Olsztynie. Poza tym cytowana była nawet na pewnej odprawie w Komendzie Głównej. A także nasz milicyjny tygodnik „W Służbie Narodu" opublikował reportaż, o ile sobie przypominam redaktora Tadeusza Brytana. Później sprawdziłem. Naturalnie Adam nie mylił się i bezbłędnie zapamiętał autora artykułu. A tymczasem Krzyżewski poprawił się w wygodnym fotelu i już nieproszony rozpoczął swoim równym głosem: - Jak wspomniałem, nie prowadziłem tej sprawy ani też nigdy nie miałem w swoich rękach akt śledztwa. Powtarzam to, co zasłyszałem. A także, zastrzegam to od razu, nieco zmieniam nazwiska głównych bohaterów tej tragedii. Przemilczę nazwisko oficera milicji, który swoim uporem przyczynił się do zdemaskowania przestępców. Milicjanci to nie gwiazdorzy filmowi. Im reklama jest niepotrzebna. - Należy docenić każdą zasługę - wtrącił inżynier Kory-ciński. - Zapewniam pana, inżynierze, że zasługa tego oficera została odpowiednio oceniona przez jego władze zwierzchnie. - A inżynier zawsze musi być kontra - Miecio skorzystał z okazji i przygadał swojemu stałemu przeciwnikowi. Ci dwaj zawsze mieli odmienne zdania Jeżeli jeden mówił, że śnieg jest biały, drugi nie omieszkał dodać, że szybko robi się brudny. CZARNA OWCA - Wieś Weten leży - rozpoczął swoje opowiadanie pułkownik Adam Krzyżewski - jak to już zaznaczyłem, w byłym powiecie kętrzyńskim. Dlatego o tym wspominam, że kiedy tam rozgrywały się te tragiczne wypadki, obowiązywał jeszcze stary podział administracyjny kraju. Wieś, obok autochtonów - Warmiaków i Mazurów -zasiedlili po 1945 roku repatrianci zza Buga. Byli jednak i tacy, którzy przybyli tutaj z Mazowsza, z odległej Kielecczyzny lub z Rzeszowskiego. Początkowo pomiędzy ludźmi zebranymi z tak różnych stron powstawały najrozmaitsze animozje. Być może rzutowały one na późniejszy przebieg wypadków. Tupowie przybyli w te strony właśnie z Kieleckiego. Otrzymali ładną, dużą gospodarkę. Rodzina składała się z rodziców i trojga dzieci - dwóch synów, starszego Józefa i młodszego Adama. Jedyna córka nosiła imię Maria. Józef po skończeniu szkoły został gajowym w Nadleśnictwie Bartoszyce. Maria wyszła za mąż za chłopaka z tej samej wsi. A że starzy Tupowie zmarli w latach 1947 i 1949, na gospodarstwie pozostał Adam. Młody człowiek w 1951 roku ożenił się z Apolonią Se-klak. Początkowo żyli zgodnie i dość dobrze prowadzili duże gospodarstwo. Wkrótce jednak w tym małżeństwie zaczęło się coś psuć. Głównym powodem było chyba to, że Adam coraz częściej zaglądał do kieliszka, a coraz mniej przykładał się do roboty. Przy wódce Tupa miał szeroki gest. To on zawsze fundował i płacił zarówno za znajomych, jak i za przygodnie poznanych w knajpie. A kiedy brakło pieniędzy na wódkę, wyprowadzał czy to krowę, czy świniaka i sprzedawał za byle grosz. Aby tylko było na dalszą zabawę. 9 Kiedy podchmielony młody człowiek wracał do domu, kto żyw umykał mu z drogi. Adam Tupa upijał się bowiem „na awanturę". - Śmiejesz się ze mnie! - potrafił krzyknąć i rzucić się z pięściami na przechodzącego sąsiada czy nawet zupełnie obcego człowieka, którego po raz pierwszy widział na oczy. Był rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną i takie spotkania zwykle niemile się kończyły dla Bogu ducha winnych osób. Po wódce Adam nabierał także innych upodobań. A to wybił kijem jakąś szybę, a to cisnął kamieniem w stado gęsi sąsiada lub wygnał cudze krowy w także cudzą koniczynę. W ten sposób młody człowiek szybko zdobył opinię awanturnika i nieroba. Gospodarka coraz bardziej chyliła się ku upadkowi. Siedem lat trwało małżeństwo Adama z Apolonią. Po siedmiu latach żona miała tego dosyć. Wyprowadziła się z domu i wkrótce po tym wniosła sprawę o rozwód, który bez większych trudności otrzymała. Po upływie pewnego czasu młoda kobieta związała się z innym mężczyzną, zamieszkałym zresztą także we wsi Weten. Temu właśnie człowiekowi Adam Tupa przypisywał całą winę za rozlecenie się swojego małżeństwa. W niezbyt wielkiej wsi ludzie stale się spotykają i wkrótce pomiędzy tą trójką rozgorzała prawdziwa wojna. Raz Tupa pobił „uwodziciela" tak, że ten z rozbitą głową przeleżał parę dni. Innego znowu dnia, dysząca zemstą Apolonia goniła przez całą wieś swojego eksmałżonka i wykrzykiwała, że trzymanym w ręku szpadlem „łeb mu rozłupie". Adam Tupa po rozwodzie pozostał samotny. Może naprawdę tak kochał żonę, że do innych kobiet go nie ciągnęło? A może po prostu żadna panna nie chciała się wydać za pijaka i utracjusza, a w dodatku rozwodnika?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plsylkahaha.xlx.pl
|
|
|