Trollope Joanna - Niełatwe ...

Podstrony
 
Trollope Joanna - Niełatwe związki(1), E booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Trollope Joanna
Niełatwe związki
Julia i Kate ułożyły sobie życie z mężczyznami o wiele starszymi od nich. Jednak z
czasem różnica wieku zaczyna być coraz bardziej dotkliwa. Kariera zawodowa
Julii rozkwita, tymczasem popularność telewizyjna jej dobiegającego już
sześćdziesiątki męża nieuchronnie się kończy. Kate, po ośmiu latach spędzonych z
Jamesem, emerytowanym nauczycielem, zaczyna dostrzegać jego podeszły wiek i
wolałaby spotykać się z rówieśnikami. Obie młode kobiety zauważają, że chcą od
życia czegoś więcej niż mogą znaleźć w dotychczasowych związkach. Niegroźny
wypadek, którego sprawcą jest James, rozpoczyna lawinę wydarzeń i
nieoczekiwanych zmian.
1
Ponieważ nie miał okularów, nie zobaczył jej, jak pedałuje z mozołem przy
krawężniku przez mrok i deszcz, tuż obok niego, i w rezultacie strącił ją z
roweru. Natychmiast zatrzymał samochód, prawdę mówiąc, zarył się kołami
w asfalt i sznur aut na Beaumont Street roztrąbił się zgodnie, posyłając go do
wszystkich diabłów. James wyprysnął z wozu i biegiem okrążył maskę.
— Tak mi przykro — powiedział. — Tak strasznie przykro. — Oświetlona
reflektorami, spoglądała na niego znad mokrego asfaltu. Stał nad nią
porażony tkliwością. Należała do prawdziwych oksfordzkich starych panien,
do ginącego gatunku dystyngowanych, mądrych kobiet, które żyją skromnie
w wynajętych pokoikach i oddają się rozmyślaniom. Chwycił kierownicę
roweru, żeby ją uwolnić, i przewrócił wiklinowy koszyk z zakupami.
— O Boże! — zawołał z rozpaczą. Zaczął zbierać rozsypane przedmioty:
plastykową torbę z książkami, kłódkę i łańcuch do roweru, puszkę z
jedzeniem dla kota.
— Czy pan w ogóle umie jeździć?! — krzyknęła rozeźlona, gramoląc się na
nogi. Patrzyła na niego
1
poprzez deszcz i okulary w drucianych oprawkach Je, wzrok powędrował ku
szpakowatym włosom Jamesa. — Stanowi pan zagrożenie! Jedną ręką
podtrzymując rower, drugą chwycił ją za
— Jest pani ranna? Zraniłem panią?
— Zranił pan moje uczucia — odparła z naciskiem.
— Napomniałem okularów...
— To mnie nie interesuje! — W jej głosie drżał jeszcze przestrach. - To nie
moja sprawa!
— Zabiorę panią do siebie do domu — błagał James. — To dwie minuty stąd.
Rower włożymy do bagażnika. Poczęstuję panią koniakiem.
— Nie — powiedziała. — Jestem umówiona.
— Odwiozę panią.
- Tutaj. Na Beaumont Street. Mam wizytÄ™ u lekarza...
- Wiec prosze pozwolic, żebym panią odprowadził do lekarza i wszystko
wyjaśnił. Mruknęła coś niezrozumiale, grzebiąc w torebce.
— Moja chusteczka...
- Niech pani wezmie moja. Jest w kieszeni na piersi. Podałbym ją pani, ale
mam zajęte ręce.
Potrząsnęła głową. Z nieskończoną tkliwością prowadził ją i jej rower wzdłuż
chodnika.
Jakiś mężczyzna opuścił szybę samochodu i dziabiac gniewnie palcem w
stronÄ™ wozu Jamesa, wrzasnÄ…Å‚:
— Zostawia pan to cholerstwo tutaj?!
-Tak! - odkrzyknal James.
— Och, Boże! — powiedziała kobieto nagle. — Och, Boże, och, Boże! Tak nie
lubię awantur, przykrości..!
— Ja rowniez. Zwłaszcza wtedy, gdy jestem ich przyczyną. - Przypomniał
sobie, że zostawił okulary w toalecie na stosie starych numerów „Private
Eye". Tego juz naprawdę nie powinien jej mówić.
- To tutaj - powiedziała, zatrzymując się przy drzwiach, i nacisnęła dzwonek.
2
— Powie mi pani swoje nazwisko? I adres? Czy mógłbym złożyć pani wizytę,
przeprosić, upewnić się, że nic się pani nie stało?
Zawahała się. Strach wywołał u niej najpierw gniew, dopiero później
osłabienie.
— Nazywam się Bachelor. Beatrice Bachelor. Mieszkam na Cardigan Street
— dodała po chwili.
— Mieszkamy blisko siebie, bardzo blisko — powiedział James.
Drzwi się otworzyły. Recepcjonistka ubrana w sweter o tak żywych barwach,
że przyćmiewał zupełnie jej twarz, powiedziała:
— Och, panna Bachelor, paskudna noc, co się stało?
— To moja wina — odezwał się James. — Przejechałem tę panią.
Obejrzał pannę Bachelor w pełnym świetle. Miała smugę błota na policzku i
chustkę zsuniętą na tył głowy. Z koka wymykały się rzadkie siwe włosy.
— Nazywam się James Mallow — powiedział James, czując potrzebę
ujawnienia nazwiska w akcie bezsensownej skruchy.
— Bardzo dobrze — powiedziała recepcjonistka, stanowczym gestem
ujmując pannę Bachelor pod ramię. — Jestem pewna, że tak właśnie się pan
nazywa.
I zamknęła mu drzwi przed nosem.
Kiedy zajechał przed bramę, dom był ciemny, tylko okno stryja Leonarda
płonęło czerwienią. Pięć lat temu, kiedy Leonard Mallow wprowadził się do
Willi Richmond, Kate zapytała, jaki kolor zasłon odpowiada mu najbardziej,
a on odparł bez chwili namysłu:
— Czerwony, kochanie. Bardzo czerwony. Tak czerwony, jak to tylko
możliwe.
Był człowiekiem o wyrobionych gustach. Uwielbiał
9
krykieta i dzieła Johna Buchana, i pastę rybną, i panią Cheng, małą,
niepozorną Chinkę, która pomagała Kate przy sprzątaniu. Nienawidził
postępu i materializmu, i dziewcząt o krótkich włosach. Był dyrektorem
szkoły przez niemal pięćdziesiąt lat swojego kawalerskiego życia i z całą
życzliwością mawiał, że bachory stanęły mu już kością w gardle.
James wszedł do domu. Hall był ciemny, ale spod kuchennych drzwi sączyło
się światło, a w głębi domu pulsował rock.
— To ty? — zawołał z góry stryj Leonard.
— To ja. James.
— Paskudny wieczór...
— Mnie to mówisz? Będę u ciebie za minutę.
— Nie ma pośpiechu! — odkrzyknął łaskawie Leonard. — Pamiętaj,
najważniejsze — zachować spokój!
James otworzył pierwsze drzwi na lewo i przekręcił kontakt. Światło
zdawało się budzić gabinet do życia, jego gabinet od ponad ćwierć wieku:
wielkie okna wychodzące na ogród, zielony dywan, lampy i małe stoliki,
wytarte skórzane fotele, biurko (mahoniowe biurko ojca, przywiezione z
Afryki Południowej) i książki, książki od podłogi po sufit, płaszczyzna
książek, nieprzerwana, jeżeli nie liczyć wyłomu nad biurkiem, gdzie wisiał
ulubiony obraz Kate, portret pulchnego Mogoła w kwiecistej szacie i
srebrnych pantoflach. James podszedł do okna i zaciągnął zasłony. Pani
Cheng odkurzyła dywan i zielona wełna układała się w pasma jak skoszony
trawnik. Pokój pachniał skórą, papierem i politurą, tak jak lubił. Spojrzał na
fotele i zrobiło mu się żal, że panna Bachelor nie siedzi w jednym z nich, nie
grzeje swoich panieńskich członków przy jego gazowym kominku, nie tuli
filiżanki herbaty lub kieliszka brandy w niezupełnie pewnych dłoniach. Był
niemal chory z żalu. Skoro już musiał kogoś przejechać, dlaczego nie był to
tęgi, krzepki chłop, który odbiłby
10
się od asfaltu i zdrowo mu naubliżał? Dlaczego musiała to być panna
Beatrice Bachelor w wełnianych rękawiczkach i z nogami jak łamliwe
patyki? Westchnął. Żałował, że Kate nie ma w domu, potrzebował jej
pociechy i zrozumienia. Opuścił gabinet i wolno wszedł na schody, gasząc po
drodze światła. Pokój Leonarda stał otworem, znak, że stryj jest usposo-
biony towarzysko. Kiedy chciał spać, rozwiązywać krzyżówki albo odprawić
długi i skomplikowany rytuał ubierania i rozdziewania, zamykał stanowczo
drzwi i wrzeszczał: „Precz!", jeżeli ktoś pukał.
— A! — powiedział na widok Jamesa. Siedział na swoim ulubionym miejscu,
w fotelu o wyjątkowej brzydocie, który kojarzył się Jamesowi nieodmiennie
z rozjechaną żabą. — Jesteś wypluty.
— Właśnie potrąciłem kobietę — odparł James. — Nic jej się nie stało,
przestraszyła się tylko. Czuję się okropnie.
— Whisky — stwierdził Leonard i pacnął długą dłonią w blat komody. —
Częstuj się.
— Zawiozłem ją do lekarza — mówił dalej James, biorąc szklankę do mycia
zębów i szukając na niej śladów pasty. — Pójdę do niej jutro. Mieszka w
pobliżu St Barnabas.
— Nie, nie — powiedział Leonard. — W tej moczę sztuczną szczękę. W barku
znajdziesz odpowiedniÄ… szklankÄ™.
— Przepraszam.
— Zostawiłeś okulary. Natknąłem się na nie w ubikacji.
— Dlatego ją potrąciłem. Było ciemno i padał deszcz.
— Masz dopiero sześćdziesiąt lat, prawda?
— Sześćdziesiąt jeden.
— Nie ma powodu, żebyś niedowidział w wieku sześćdziesięciu jeden lat.
Oczy powinny jeszcze działać.
— Nie rozpadam się — uspokoił go James i usa-
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates