Upadłe Anioły 03 - Taniec na ...

Podstrony
 
Upadłe Anioły 03 - Taniec na wietrze - Putney Mary Jo, Romanse historyczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Jo
Putney
Taniec na wietrze
Prolog
Eton, zima 1794
P
o pogrzebach odesłano go z powrotem do szkoły. Co innego
można zrobić z dzieckiem, nawet jeżeli właśnie stało się najbogat­
szym chłopcem Wielkiej Brytanii?
Nowy hrabia Strathmore, Lucien Fairchild, nie mógł się doczekać
powrotu do Eton. Tam, pośród przyjaciół, mógł udawać, że nic się
nie stało, że gdy po zakończeniu semestru wróci do Ashdown, jego
rodzice i siostra będą cali i zdrowi.
Wiedział oczywiście, że to tylko złudzenia, ale jeszcze nie
nauczył się akceptować ostateczności śmierci. Może gdy skończy
dwanaście lat, przyjdzie mu to łatwiej...
Dotychczas tytułowano go wicehrabią Maldon. Dyrektor szkoły,
kiedy wyszedł, by powitać go po powrocie, zwrócił się do niego
per „Strathmore", podobnie jak służący, którzy nieśli bagaże.
Jednak chłopiec aż dwa razy wyłowił szepty: „hrabia-sierota". Aż
się wzdrygnął słysząc te słowa. Były tak okropnie patetyczne.
Z tego samego powodu nie znosił laski, ale to przynajmniej minie
za kilka tygodni.
Było już nieźle po południu, gdy wreszcie dotarł do internatu.
Gdy tylko zdjął w pokoju płaszcz i rękawiczki, udał się na
poszukiwanie najbliższych przyjaciół, którzy mieszkali w tym
samym budynku. Jak zwykle siedzieli w pokoju Rafe'a, gdyż było
to największe i najcieplejsze pomieszczenie.
Lucien wszedł do pokoju bez pukania. Jego przyjaciele wyle­
giwali się na dywanie. Nicholas był wicehrabią; Rafe - markizem;
Michael - młodszym synem księcia. Jednak te tytuły były ledwie
6
MARY Jo PUTNEY
namiastkami rzeczywistości, podczas gdy Lucien przedstawiał sobą
prawdziwy świat. Boże, jak bardzo chciał, by tak nie było!
Kiedy drzwi się otworzyły, trzej chłopcy podnieśli głowy.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy - wszyscy słyszeli, co się
stało.
Serce w Lucienie zamarło. Oszołomiony bólem i okropną
samotnością, które miał z sobą nosić już do końca życia, bardzo
chciał, by przyjaciele się nie zmienili. Nie zniósłby, gdyby byli
zbyt skrępowani, by traktować go jak zwykle.
Nicholas odłożył na bok książkę i podniósł się ze swego miejsca
przed kominkiem. Odrobina cygańskiej krwi, która płynęła w jego
żyłach, czyniła go nieco bardziej wylewnym od pozostałych
chłopców, było więc całkowicie naturalne, że to on podszedł do
Luciena, objął go i podprowadził do ognia.
- Dobrze, że już jesteś - powiedział spokojnie. - Przyszedłeś
w sam raz na pieczony ser.
Lucien był przyjacielowi głęboko wdzięczny za ten zwyczajny
gest. Poczuł, że znowu jest wśród żywych. Przez ostatnie kilka dni
zastanawiał się, czy przypadkiem nie został duchem, jak cała jego
rodzina.
Kiedy usiadł na dywanie przed kominkiem, pozostali chłopcy
odłożyli książki. Na długich widelcach piekli nad ogniem kawałki
żółtego sera. Płynne, smakowite kąski rozsmarowywane były na
kromkach chleba - doskonała kolacja na chłodny, wilgotny wieczór.
Rozmowa nie dotyczyła niczego szczególnego - ot, nowinki
o tym, co się wydarzyło w szkole podczas nieobecności Luciena.
Na szczęście nie musiał nic mówić - nie był pewien, czy głos
przeszedłby mu przez zaciśnięte gardło. Dopiero po jakimś czasie,
gdy twardy kamień w piersi zaczął się topić, był w stanie wykrztusić
z siebie jakąś drobną uwagę. Poza tym po raz pierwszy od czasu
tego potwornego wypadku ze zdziwieniem stwierdził, że jest głodny.
Kiedy zniknęły już ostatnie kawałki sera, Rafe powiedział:
- Znalazłem w mieście coś, co może się przydać w twojej
kolekcji, Luce. - Wstał i po dłuższym przerzucaniu rzeczy w biurku
wrócił i podał mu mały przedmiot.
Był to mechaniczny, nakręcany żółw, na którego skorupce
siedziała miniaturowa syrenka wykonana z brązu. Mimo ogromnego
smutku Lucien poczuł zainteresowanie.
TANIEC NA WIETRZE
7
- To prawdziwa żółwia skorupa, prawda? - Obracał mały
przedmiocik w rękach podziwiając doskonałą robotę, a potem
nakręcił sprężynę i postawił żółwika na podłodze.
Zabawka natychmiast ruszyła do przodu. Choć poruszała się na
maleńkich ukrytych kółkach, głowa i nogi zwierzątka wyglądały
tak, jakby naprawdę szło. Na jego grzbiecie, zadowolona z siebie
syrenka machała drobnymi ramionkami i posyłała obserwującym ją
chłopcom pocałunki.
Lucien uśmiechnął się, zanim przygnębiająca rzeczywistość
znowu uderzyła go z przytłaczającą siłą. To ojciec dał mu pierwszą
mechaniczną zabawkę i zachęcał do ich budowania i kolek­
cjonowania... Ojciec, który leżał teraz w rodzinnym grobowcu
w Ashdown. Ojciec, którego śmiechu już nigdy nie usłyszy.
Lucien zamrugał powiekami, by powstrzymać łzy cisnące się
do oczu. Gdybyż naprawdę istniała kraina, gdzie żyją syreny,
są czary i ludzie nigdy nie umierają.
Kiedy już zapanował nad sobą, zapytał:
- Jesteś pewien, że chcesz mi go oddać, Rafę? Nigdy jeszcze nie
widziałem czegoś podobnego.
- Jak będę chciał na niego popatrzeć, wiem, gdzie go znaleźć.
- Rafe wzruszył ramionami.
Żółw zatrzymał się, więc Lucien ponownie nakręcił sprężynę
i wypuścił zabawkę. Zdobywszy się wreszcie na wypowiedzenie
bolesnych słów, rzekł cicho:
- Nazywają mnie „hrabia-sierota".
Na chwilę zapanowała pełna oburzenia cisza, po czym odezwał
się Michael:
- Wstrętne przezwisko. Sugeruje, że nagle stałeś się gorszy.
Pozostali chłopcy przytaknęli zgodnie. Lucien od początku
wiedział, że go zrozumieją.
- Musimy wymyślić ci inne przezwisko, zanim to do ciebie
przylgnie - powiedział Rafe zdecydowanie. - Luce, jak byś chciał,
żebyśmy cię nazywali?
Nicholas zachichotał.
- Może Żmija Strafhmore? To brzmi odpowiednio groźnie.
Lucien zastanawiał się przez chwilę. Żmija. Piękna i śmiercio­
nośna. Wszyscy boją się żmij. Ale mimo to...
- Niezłe, ale nie całkiem właściwe.
8
MARY Jo PUTNEY
-
Mam lepszy pomysł. - Michael wyszczerzył zęby w uśmiechu
i podniósł książkę, którą właśnie czytał. Był to
Raj utracony
Miltona. - Ponieważ masz na imię Lucien, naturalnym wyborem
byłby Lucyfer.
- Idealnie - dodał podniecony Nicholas - Lucyfer, zbuntowany
Archanioł, który wolał rządzić w piekle niż służyć w niebie. Był
jasnowłosy, zupełnie jak ty.
- Wspaniałe miano - zgodził się Rafe. - Osobiście uważam, że
Milton szczególną sympatią darzył Lucyfera. Jako postać jest
o wiele bardziej interesujący niż Bóg, który postępuje tu jak
brutalny tyran.
- Jeżeli zaczniemy cię tak nazywać, w niespełna tydzień w nasze
ślady pójdą wszyscy chłopcy w Eton. - Zielone oczy Michaela
zalśniły łobuzersko. - Nauczyciele powiedzą, że to profanacja.
Będą wściekli aż miło!
Lucien oparł się o łóżko i przymknął oczy rozważając nowe
możliwości. Przezwiska były ważne; jeśli ktoś został w Eton, na
przykład, Głąbem, to ciągnęło się to za nim przez całe życie. Ale
Lucyfer było dobrym, mocnym imieniem - stworzenie, które śmiało
się z Boga, było pewnie na tyle mądre, by kochać. Z pewnością
dumny, groźny upadły Archanioł nie płakałby w nocy.
Spróbował zrobić zimną, ironiczną minę. Taak, to było właśnie
to.
- Dobrze - rzekł powoli. - Będę Lucyferem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates