Toy Land - Robert J. Szmidt

Podstrony
 
Toy Land - Robert J. Szmidt, FAJNE, Inne Extra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Robert J. SzmidtTOY LANDJarkowi Kotarskiemu dedykuję.© Robert J. Szmidt 2001– Dowódca na mostku! – Przeciągły, wysoki ton gwizdka i towarzyszący mu okrzyk oficera dyżurnegopostawił wszystkich obecnych na nogi.– Spocznij! – Komandor Adamkas Zwiebellus wkroczył do przestronnego pomieszczenia sprężystym ipewnym krokiem frontowego oficera.Nie omieszkał przy tym omieść spojrzeniem i bielą swojej rękawiczki popiersia Mistrza Stanisława.Jego wielkie dzieło było pierwowzorem nazwy jednostki, którą przyszło mu teraz dowodzić. Zgodnie zprzypuszczeniem, materia oblekająca jego dłoń pozostała aseptycznie czysta. Jak zawsze zresztą.Zwiebellus, niezbyt szczupły i niewysoki, szedł dumnie wyprostowany, z rękami założonymi za plecy.Nieskazitelnie odprasowany, opięty jasnobeżowy mundur Zjednoczonej Floty kontrastował z opaloną nabrąz twarzą. Pomimo jedenastego krzyżyka na karku dowódca „Niezwyciężonego” zachował czerstwy,zdrowy wygląd. Ciemne, wciąż gęste włosy z kilkoma zaledwie pasmami siwizny opadały na wysokieczoło, a orli nos nadawał pociągłej twarzy niemal władcze, a na pewno szlachetne rysy. W pełnizasłużone, zważywszy na tytuł barona, jaki odebrał z rąk samego Cesarza niespełna rok wcześniej.– Mam nadzieję – komandor podszedł do stanowiska dowodzenia i zmierzył chłodnym wzrokiemoficera pełniącego wachtę na mostku niszczyciela – że nie wzywaliście mnie na darmo.– Nie, sir! – Wyprężony jak struna żołnierz starał się za wszelką cenę uniknąć wbitego weńprzenikliwego wzroku dowódcy.– Może mi pan zatem zdradzić, poruczniku, co to za kataklizm sprawił, że musiałem przerwaćpoobiednią medytację? – zagadnął Zwiebellus, sadowiąc się w swoim fotelu. – Czyżby kłopoty napowierzchni?Przez moment panowała niczym nie zmącona cisza. Gwizdki alarmowe umilkły w chwili, gdykomandor przekroczył próg owalnej sali dowodzenia, a pokaźna przestrzeń skutecznie pochłaniałaodgłosy dochodzące z poszczególnych stanowisk kierowania ogniem i innych konsol, obsługiwanychprzez całą dobę li tylko na wszelki wypadek.– Nie, sir! Wykryliśmy aktywację kanału podprzestrzennego! – wyrecytował, stojąc nadal na baczność,porucznik von Kowal.– Spocznij – mruknął komandor, spoglądając na monitory. – Co w tym niezwykłego, Robercie, że ktośpostanowił odwiedzić to zapomniane przez Boga i ludzi miejsce?– To nierejestrowany kanał, sir! – Oficer stanął w luźniejszej postawie, ale nadal spoglądał gdzieś wpustkę.– Nierejestrowany, powiadasz...– Tak jest, sir!Komandor spojrzał na von Kowala z rozbawieniem. Młody, zaraz po Akademii, traktował wszystko ześmiertelną powagą. Dobry materiał na oficera... jeśli przeżyje pierwsze lata służby. Zazdrośćkonkurentów bywała ostatnio we Flocie bardziej zabójcza niż wróg.– Sektor?– Azymut 160, kwadrant A. – Odpowiedź nadeszła natychmiast, tyle że nie z ust oficera, lecz wprost zsyntezatora mowy komputera stanowiska dowodzenia.– To po przeciwnej stronie planety, sir – poinformował usłużnie porucznik, opuszczając na momentwzrok.– Zauważyłem. Może wyda ci się to nieprawdopodobne, synu, ale znam nasze koordynaty. – Adamkaswpatrywał się przez chwilę w wykresy przemykające po monitorach konsoli dowodzenia.To, że nie potrzebował niczyjej pomocy w rozszyfrowywaniu danych przepływających przed jegooczami, napawało go dumą. Niewielu oficerów dowodzących posiadało tę umiejętność, znaczniewygodniej było opierać się na przekazach personelu. Jednakże człowiek taki jak Zwiebellus - starej datyi o niezwykle analitycznym umyśle - nigdy nie liczył na pomoc ze strony podwładnych. Dowódca musiałwiedzieć lepiej. Tylko wtedy zyskiwał status prawdziwego przywódcy.– Dajcie podgląd na wszystkie ekrany – rozkazał, gdy prostokątne wyświetlacze zmatowiały.Wnętrze błękitnawej sali nagle ściemniało. Światła przygasły, a ściany sterowni zamieniły się wpanoramiczne ekrany przekazujące wierny obraz tego, co kryło się za kilkunastometrowym aktywnympancerzem kadłuba. Upstrzona milionami gwiazd, niezmierzona przestrzeń kosmosu miała barwę i połyskatramentu, rozlanego na kartce papieru. Nowy Raj zajmował zaledwie jej cząstkę . ORP„Niezwyciężony” dryfował zwrócony bakburtą do powierzchni planety ukrytej pod grubą warstwą chmur.Ale to nie jej tarcza przyciągnęła wzrok wszystkich. Niemal na środku czołowego ekranu pojawiły siępajęczyny wyładowań energetycznych. Zrazu wąskie, żółte i zielonkawe, powoli ciemniały, nabierającintensywnej czerwonej barwy i rozrastając się wzdłuż i wszerz.– Rozmiar kanału?– Zero-sześć masy Jednostki Podstawowej.– Zero-sześć? To raczej niewielki intruz, Robercie – powiedział spokojnie komandor. – Cerber niepozwoli mu dotrzeć do planety. Nie musiałeś mnie budzić...– Ależ, sir! – Twarz wyprężonego porucznika zbielała, jakby właśnie zobaczył ducha. – Wedługnaszych odczytów, na kursie nadlatującej jednostki znajduje się SS „Lech”, flagowy transportowieckorporacji Korba SF.Pobłażliwy uśmiech zniknął z twarzy komandora, zanim porucznik zamilkł. Palce młodego oficerapotrzebowały kilku sekund, by wywołać zestaw danych na temat możliwych kursów zbliżającej sięjednostki. Korba Space Findings była jedną z najpotężniejszych korporacji w znanej przestrzeni. Na tylewpływową, by móc pozbawić stanowiska nawet tak zasłużonego oficera jak Zwiebellus.– Potwierdzono dziewięćdziesiąt osiem procent prawdopodobieństwa kolizji – zameldował porucznik,nim komputer wyświetlił ostatnie wyniki.– Czy poinformowałeś...– Tak jest, sir! Natychmiast po ustaleniu wektora skontaktowałem się z „Lechem”.– I co...– Nie mają szans na zejście z kursu kolizyjnego.– Ciekawe...– Przechłodzenie systemów, sir. Dryfują od ponad trzech tygodni. Mają wyłączone niemal wszystkoprócz systemów podtrzymywania funkcji życiowych kolonistów. Rozpoczęli już potrzebne procedury, aleuruchomienie silników potrwa co najmniej trzy minuty. - wydeklamował von Kowal na jednym oddechu,wyraźnie czerwieniejąc na twarzy.– Ile czasu zostało do...?Tym razem porucznik pozwolił dowódcy na wypowiedzenie więcej niż jednego słowa, po czymzameldował krótko:– Melduję posłusznie, że niespełna siedemdziesiąt sekund!Zwiebellus zaklął pod nosem. Ktokolwiek nadlatywał, zlekceważył wszelkie procedury podejścia.Niezarejestrowany kanał został otwarty zbyt blisko powierzchni planety. Niemal dokładnie na liniiwyznaczającej ostateczną granicę bezpieczeństwa. A to mogło oznaczać tylko jedno. Do Nowego Rajuzbliżał się kolejny łamacz blokady. Komandor uśmiechnął się mimowolnie. Taka próba nie miała bowiemprawa powodzenia. Sieć satelitów Cerbera była absolutnie szczelna. Jednakże ten, kto próbowałprzedrzeć się przez blokadę Federacji, o tym nie wiedział. A może wiedział, ale liczył na zaskoczeniealbo szczęście?– Czy mamy w tamtym rejonie...? – zaczął Zwiebellus.– Nie, sir! Wszystkie myśliwce są w hangarach.– Czy... ?– Tak, sir! – Porucznik zdawał się czytać w myślach dowódcy. – Wydałem już rozkaz startu dyżurnegoklucza.– Mógłbyś choć raz pozwolić mi na dokończenie pytania, Robercie – zirytował się komandor. W jegotonie nie było jednak krztyny napomnienia. Adamkas Zwiebellus lubił rezolutnych podwładnych.– Szesnaście sekund do punktu wyjścia – zameldował tymczasem komputer.– Popatrzmy. – Zwiebellus poprawił się w fotelu i odwrócił do głównego ekranu.Nowy Raj powoli wpełzał na monitory i zajmował już niemal piątą część strefy widoczności. Mimo tonikt nie zwracał uwagi na srebrzystobłękitną powierzchnię dziewiczej planety. Widowisko, którerozgrywało się na oczach zebranych w sterowni, miało niepowtarzalny urok. Wyładowania,charakterystyczne dla uaktywnienia kanałów podprzestrzennych, przypominały ziemską burzę. Tyle żerozciągającą się na przestrzeni tysięcy kilometrów i znacznie barwniejszą. Różnokolorowe błyskawicerozpełzły się właśnie na wszystkie strony, rozjaśniając w kilkusekundowym paroksyzmie centralną częśćekranu.– Maksymalne powiększenie!Blask wyładowań po ostatniej, najsilniejszej erupcji rozpływał się już w atramentowej pustce, gdyprzestrzeń zadrgała, jakby niewidzialny kamień uderzył w jej sprężystą powierzchnię. Gwiazdy namoment przygasły, a potem z nicości, w oślepiającym, acz krótszym od mgnienia oka błysku, wyłonił sięopływowy kształt niewielkiej jednostki. Komputer utrwalił jej wizerunek i przez niemal dwie sekundyprzesuwał go w zwolnionym tempie przez ekran. Zwiebellus zauważył, że na znajomej sylwetcemyśliwca nie ma żadnych oznaczeń. Łamacze naprawdę się postarali, a to znaczyło, że komuś bardzozależy na przedostaniu się przez blokadę. Nadlatująca jednostka należała do najnowszej generacji imusiała kosztować fortunę. Noworosyjski SU 237 „Samyj Umnyj” sunął przez ekran majestatycznieniczym antyczna maczuga, którą w rzeczy samej przypominał. Choć znajdował się kilka milionówkilometrów od „Niezwyciężonego”, obserwujący go oficerowie i żołnierze mogli podziwiać każdełączenie helonowego pancerza.Nagle obraz uległ diametralnej zmianie. Normalny widok zmienił się w wirtualną siatkę, upstrzonąwielobarwnymi plamkami i symbolami. Zmieniła się też skala pokazywanego obrazu, oddalił się onznacznie, dzięki czemu był możliwy podgląd niemal całego sektora, łącznie z zawieszonym po prawejglobem. Czerwona linia oznaczająca kurs nadlatującej jednostki nawet w tej skali wydłużała się zprzerażającą szybkością. Zegar w górnej części ekranu odliczał ostatnie sekundy do kolizji.Na pokładzie myśliwca ktoś chyba wreszcie zauważył, że wektor podejścia nie jest czysty, bojednostka rozpoczęła nagle manewr wymijający. Niestety za późno. „Lech” był zbyt wielki, abymyśliwiec zdołał go ominąć. Ale pilot miał refleks, wybrał jedyną opcję, dającą jakiekolwiek szanse. SUprzerwał manewr skrętu i odbił w drugą stronę, ku kilkudziesięciometrowemu przewężeniu pomiędzyrewolwerowymi sekcjami ładowni.W tym samym momencie wszystkie cyfry widocznego nad „Lechem” zegara zapłonęły szeregiemczerwonych zer, a monitory znów przeszły w tryb realvision. Wybuch uderzającej w masywnytransportowiec maszyny wydawał się w tej skali mikroskopijny. Niemniej siła uderzenia była na tyleduża, że trafiony w czuły punkt walcowaty transportowiec przełamał się jak krucha zapałka.Ognisty meteor, będący jeszcze nie tak dawno najnowocześniejszym modelem nadprzestrzennegomyśliwca, przebił się przez łącznik rdzeniowy „Lecha” i mknął dalej w kierunku planety. Cerber odezwałsię w momencie, gdy rozpalone do białości szczątki intruza dotarły do granic atmosfery, stanowiącychrównocześnie skraj blokady. Co najmniej sześć satelitów otworzyło ogień do wraku. Niepotrzebnie, napokładzie nie było już żywych istot. Takiego zderzenia nie przetrwałby nawet cyborg ukryty w kapsuleantygrawitacyjnej. System „Cerberus” został jednak stworzony jako niezawodne narzędzie zdolne dolikwidacji każdego zagrożenia. Nieważne, czy był to zwykły meteor czy statek próbujący przerwaćblokadę, intruz musiał być namierzony i zlikwidowany w ułamku sekundy. Takie były rozkazy i Cerber jakzwykle wywiązał się ze swego zadania znakomicie.Zwiebellus odchylił się do tyłu i z głośnym sykiem wciągnął powietrze do płuc. Dopiero teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates