Tremayne Avril - Miłosny ...

Podstrony
 
Tremayne Avril - Miłosny kontrakt(1), Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Avril TremayneMiłosny kontraktTłu​ma​cze​nieAgniesz​ka Wą​sow​skaROZDZIAŁ PIERWSZYScott Kni​ght spoj​rzał na sto​ją​cą obok wazy z pon​chem osza​ła​mia​ją​cą ru​do​wło​sąko​bie​tę. Wy​so​ka, pew​na sie​bie, pięk​na… i, są​dząc z wy​ra​zu jej twa​rzy, cy​nicz​na.Czy​li wszyst​ko to, co u ko​biet lu​bił naj​bar​dziej.Oka​zja, dla któ​rej się tu ze​bra​li, była co naj​mniej dziw​na. Nie było to ty​po​weprzy​ję​cie roz​wo​do​we, a ra​czej ce​le​bro​wa​nie związ​ku Wil​li z jej no​wym part​ne​rem,Ro​bem.Ru​do​wło​sa pięk​ność po​chy​li​ła się, żeby na​brać so​bie ko​lej​ną por​cję pon​czu. Niemógł nie za​uwa​żyć, że ma wspa​nia​łe cia​ło. W tej chwi​li my​ślał je​dy​nie o tym, żebypo​ło​żyć na nim swo​je ręce.Pod​szedł do waz, bio​rąc so​bie po dro​dze piwo, i na​chy​lił się ku nie​zna​jo​mej.– Jak to mó​wią o roz​wo​dach… – za​czął, ale nie dane mu było skoń​czyć. Ko​bie​taod​wró​ci​ła się w jego stro​nę i Scot​to​wi do​słow​nie ode​bra​ło mowę. Z bli​ska wy​glą​da​-ła jesz​cze le​piej niż z da​le​ka. Mia​ła sza​re oczy, moc​no za​ry​so​wa​ne brwi i peł​ne, po​-ma​lo​wa​ne na czer​wo​no usta.Nie za​da​ła so​bie tru​du, żeby mu od​po​wie​dzieć. Wie​dzia​ła, że nie musi, bo do​sko​-na​le za​uwa​ży​ła, że Scott już wpadł w jej si​dła. Na jej ustach po​ja​wił się lek​kiuśmiech i cze​ka​ła na jego dal​sze sło​wa.– Praw​ni​cy nie lu​bią spo​koj​nych roz​wo​dów, po​dob​nie jak przed​się​bior​cy po​grze​-bo​wi, któ​rzy chcą do koń​ca wy​ko​nać swo​ją ro​bo​tę i zo​ba​czyć go​to​we​go pa​cjen​ta le​-żą​ce​go na sto​le.Jej sek​sow​ne usta roz​chy​li​ły się w wy​ra​zie zdu​mie​nia, po czym uło​ży​ły w de​li​kat​nyuśmiech. Spra​wia​ła wra​że​nie za​cie​ka​wio​nej, co po​czy​tał so​bie za do​bry znak. Tak!Ko​bie​ta na​pi​ła się pon​czu i spoj​rza​ła na nie​go prze​cią​gle.– Je​steś do​stęp​ny? – spy​ta​ła ni​skim, lek​ko za​chryp​nię​tym gło​sem. Jego brzmie​nieza​dzia​ła​ło na Scot​ta jak afro​dy​zjak. Uśmiech​nął się w spo​sób, któ​ry miał ozna​czać„Tak, je​stem go​to​wy do upra​wia​nia sek​su na​wet w tej chwi​li”. Lu​bił na​zy​wać ten ro​-dzaj uśmie​chu Nu​me​rem Je​den, a to dla​te​go, że uży​wał go naj​czę​ściej.– Tak się skła​da, że je​stem.Ko​bie​ta za​śmia​ła się gar​dło​wym śmie​chem.– Mia​łam na my​śli, czy je​steś roz​wie​dzio​ny.– Nie. Nie je​stem też żo​na​ty ani za​rę​czo​ny. I obec​nie nie po​zo​sta​ję w żad​nymzwiąz​ku.– Szko​da. Mo​gło​by być za​baw​nie.Scot​ta nie​ła​two było za​sko​czyć, ale tej ko​bie​cie naj​wy​raź​niej się to uda​ło. Czyż​byin​te​re​so​wa​li ją je​dy​nie żo​na​ci męż​czyź​ni?– Za​wsze może być za​baw​nie – nie da​wał za wy​gra​ną.– Nie wie​rzę. Zwłasz​cza je​śli nie wcho​dzą w grę pie​nią​dze.Czyż​by nie tyl​ko wo​la​ła żo​na​tych męż​czyzn, ale jesz​cze chcia​ła, żeby jej za to pła​-cić? Dzię​ki, ale nie. To nie jego baj​ka.Ko​bie​ta od​sta​wi​ła kie​li​szek i się​gnę​ła do ma​leń​kiej to​reb​ki, któ​ra wi​sia​ła na zło​-tym łań​cusz​ku na jej ra​mie​niu. Wy​ję​ła ele​ganc​ką srebr​ną wi​zy​tów​kę i po​da​ła mu.– Kate Cle​ary – prze​czy​tał, po czym w jego gło​wie coś za​świ​ta​ło. – Och…– Praw​nik spe​cja​li​zu​ją​cy się w roz​wo​dach. Ostat​nio zaj​mo​wa​łam się roz​wo​demWil​li. Jak to mó​wią? „Na​uczył mnie pro​wa​dzić dom. Kie​dy się roz​wio​dę, na pew​nogo za​trzy​mam”. Zsa Zsa Ga​bor.Ro​ze​śmiał się szcze​rze.– Te​raz ro​zu​miem, dla​cze​go to Wil​la do​sta​ła dom. Kto śmiał​by ci się prze​ciw​sta​-wić?– Nie​któ​rzy pró​bu​ją, ale za​zwy​czaj ro​bią to tyl​ko je​den raz.– Scott Kni​ght, ar​chi​tekt. – Wy​cią​gnął rękę.Uję​ła ją i moc​no uści​snę​ła. Dwa krót​kie po​trzą​śnię​cia. Per​fek​cyj​ne.– Miło mi cię po​znać. Za​wsze chęt​nie słu​cham praw​ni​czych dow​ci​pów. Kto wie,może znasz ja​kiś, któ​re​go jesz​cze nie sły​sza​łam?– Oj, chy​ba będę po​trze​bo​wał szwów.– W ra​zie cze​go słu​żę igłą i ni​cią. – Na​pi​ła się pon​czo. – Mam też sta​pler, je​śli wo​-lisz coś bar​dziej… wy​ra​fi​no​wa​ne​go.Scott ob​jął ją wzro​kiem. Mia​ła na so​bie pro​stą czar​ną su​kien​kę, w któ​rej wy​glą​-da​ła nie​zwy​kle sek​sow​nie. Na​gie ra​mio​na i nogi. Wy​so​kie ob​ca​sy. Mała zie​lo​na to​-reb​ka, roz​pusz​czo​ne rude wło​sy. I te usta…W jej per​fu​mach wy​czuł nutę tu​be​ro​zy. Jego ulu​bio​ną.– Jak dla mnie wy​glą​dasz ra​czej na oso​bę, któ​ra prę​dzej coś ro​ze​rwie, niż zszy​je –po​wie​dział, pra​gnąc za wszel​ką cenę pod​trzy​mać roz​mo​wę.– Bo tak wła​śnie jest.– Nie prze​stra​szysz mnie.– Na​wet nie pró​bu​ję.– Mam wra​że​nie, że do​sko​na​le wiesz, co ro​bisz, Kate Cle​ary. Dla​te​go my​ślę, żemo​że​my od razu przejść do rze​czy. Spo​ty​kasz się z kimś? Mam na my​śli ko​goś, kogomógł​bym po​ko​nać w ukła​da​niu kost​ki Ru​bi​ka.– To two​ja spe​cjal​ność?– Je​stem w tym nie​zły, choć mam wra​że​nie, że z tobą mógł​bym być jesz​cze lep​szy.– W ta​kim ra​zie całe szczę​ście, że z ni​kim się nie spo​ty​kam. Będę mu​sia​ła za​de​-mon​stro​wać ci moje umie​jęt​no​ści w ukła​da​niu kost​ki Ru​bi​ka?– Nie wąt​pię, że z tymi dłu​gi​mi, smu​kły​mi pal​ca​mi je​steś w tym cał​kiem do​bra.– Je​de​na​ście se​kund. – Prze​je​cha​ła ję​zy​kiem po gór​nej war​dze. – Ale jak po​trze​-ba, mogę to zro​bić wol​niej.Scott przy​su​nął się do niej tak, że nie​mal się do​ty​ka​li.– Chciał​bym cię zo​ba​czyć w ak​cji za​rów​no kie​dy je​steś szyb​ka… jak i wol​na.Unio​sła brew i Scott wie​dział, że w łóż​ku bę​dzie do​sko​na​ła. Nie mógł się już do​-cze​kać. Może prze​ko​na się o tym na​wet dzi​siaj…Kate od​rzu​ci​ła gło​wę.– To za​le​ży.– Od cze​go?– Od tego, co masz do za​ofe​ro​wa​nia.Wła​śnie miał za​pro​po​no​wać, żeby się ewa​ku​owa​li w ja​kieś ustron​ne miej​sce,gdzie mógł​by za​pre​zen​to​wać jej to, co miał do za​ofe​ro​wa​nia, kie​dy po​ja​wi​ła się Wil​-la z Ro​bem. Nie mo​gli so​bie wy​brać mniej od​po​wied​nie​go mo​men​tu.– Kate, tak się cie​szę, że po​zna​łaś Scot​ta – po​wie​dzia​ła uszczę​śli​wio​na Wil​la. –Cho​ciaż nie li​czy​ła​bym na to, że zo​sta​nie two​im klien​tem. To zde​kla​ro​wa​ny ka​wa​-ler.Pięk​ne dzię​ki. Miał je​dy​nie na​dzie​ję, że Kate nie po​my​śli so​bie, że jest ge​jem.– Wil​la, daj spo​kój.– A nie jest tak? Ale prze​cież nie ma w tym nic złe​go. Po pro​stu taki już je​steśi tyle.Scott pa​trzył na nią bez sło​wa. Rob prze​wró​cił ocza​mi, a Kate przy​gry​zła war​gę,rów​nie za​kło​po​ta​na jak Rob.– Po tym, co się wy​da​rzy​ło w Whit​sun​days… – Wil​la prze​rwa​ła. Zru​mie​ni​ła sięuro​czo. Wszyst​ko, co ro​bi​ła Wil​la było uro​cze.Scott mo​dlił się w du​chu, żeby nie do​koń​czy​ła tej wy​po​wie​dzi.– W każ​dym ra​zie, Kate jest naj​lep​szą spe​cja​list​ką od roz​wo​dów w ca​łym Syd​ney.Jest też wspa​nia​łą ko​bie​tą, cie​płą, em​pa​tycz​ną…– Dzię​ku​ję, Wil​la – prze​rwa​ła jej Kate. – Chy​ba jed​nak nie je​stem jesz​cze go​to​wana to, by zo​stać świę​tą.Scott do​strzegł, że lek​ko się za​ru​mie​ni​ła i po​sta​no​wił prze​jąć ini​cja​ty​wę.– Sły​sza​łem też, że Kate jest mi​strzy​nią w ukła​da​niu kost​ki Ru​bi​ka – szep​nął kon​-spi​ra​cyj​nie.Kate omal się nie za​chły​snę​ła, pró​bu​jąc po​wstrzy​mać śmiech.Nie wie​dzieć cze​mu, Scott za​pra​gnął jej tym moc​niej. Naj​wy​raź​niej jed​nak niebyło mu to dane. Do ich grup​ki do​łą​czy​ła Amy ze swo​ją kum​pe​lą Jes​si​cą. Ale Scottnie za​mie​rzał re​zy​gno​wać. Za pół go​dzi​ny Kate bę​dzie jego.Amy po​ca​ło​wa​ła Scot​ta w po​li​czek i uści​snę​ła Kate.– Kate! Mi​nę​ły wie​ki, od​kąd wi​dzia​ły​śmy się ostat​ni raz.– Kon​kret​nie mó​wiąc, dwa ty​go​dnie – od​par​ła z uśmie​chem Kate. – Czyż​byś wy​pi​-ła u Foxa tyle mo​ji​to, że nie pa​mię​tasz?Scott za​czął się za​sta​na​wiać, czy jest je​dy​nym w tym to​wa​rzy​stwie, któ​ry do​tądnie po​znał Kate. No, może jesz​cze brat Wil​li, Luke, któ​ry miesz​kał w Sin​ga​pu​rze.Naj​wy​raź​niej na​wet Jes​si​ca zna​ła Kate, po​nie​waż wła​śnie wy​mie​ni​ły po​wi​tal​ne uści​-ski.– To nie było mo​ji​to tyl​ko mar​ti​ni – spro​sto​wa​ła Jes​si​ca.Kate po​now​nie się za​ru​mie​ni​ła.– Może nie wra​caj​my już do tego te​ma​tu – po​wie​dzia​ła z te​atral​nym wzru​sze​niemra​mion.Scott za​pra​gnął na​gle wy​słu​chać tej opo​wie​ści.– Czyż​byś nie lu​bi​ła mar​ti​ni? – spy​tał. W od​po​wie​dzi wszyst​kie trzy wy​buch​nę​łygło​śnym śmie​chem.Spoj​rzał na Roba, któ​ry tyl​ko wzru​szył bez​rad​nie ra​mio​na​mi.– To było bar​dzo spe​cjal​ne mar​ti​ni. Mrocz​ne – wy​ja​śni​ła Amy. – Kate do​sta​ła good Bar​na​by, mo​je​go ko​le​gi z pra​cy, któ​ry aku​rat tam wte​dy był. Bar​na​ba uwa​ża sięza do​sko​na​łe dzie​ło Boga i ulu​bień​ca ko​biet. Trze​ba przy​znać, że jest w tym tro​chęra​cji. Tyle że nie dla Kate. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates