Varga Krzysztof - Chłopaki nie ...

Podstrony
 
Varga Krzysztof - Chłopaki nie płaczą, Książki, Do poczytania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KRZYSZTOF VARGA
CHŁOPAKI NIE PŁACZĄ
Lampa i Iskra Boża
Warszawa 1996
Copyright by Krzysztof Varga
Siedzimy na tarasie willi Szamana na Mokotowie. Jest dokładnie połowa czerwca.
Pachnie jaśmin i kiełbaski z grilla. Szaman, Kudłaty, Matka, Antoni, Dżaba, zaraz pojawi się
Mister, później przychodzą Hipolity. Nie ma z nami Kaczora, którego z domu nie
wypuszczają żona i teściowa, Grześka, który uczy się do egzaminu na aplikację adwokacką,
Lewego, który tyje, Milczącego, który czeka na swoje pierwsze dziecko (przez chwilę
pojawia się Ryba, który lada moment będzie ojcem bliźniaków, żona już w szpitalu, on od
dwóch dni pijany). No, nie ma jeszcze oczywiście Ojca, który właśnie porzucił swoją kolejną
pracę, tym razem w modnym i przede wszystkim dobrze płacącym piśmie dla kobiet. Nie ma
Małego, który mimo że przyjechał z Anglii ponad pół roku temu, to czas wolny po pracy
Asystenta Dyrektora Do Spraw Finansowych w Jakiejś Dużej Firmie Konsultingowej bierze
kwasy i chodzi tylko na techno party. Na stole sześć butelek białego wytrawnego wina,
musztarda francuska (z Dijon oczywiście, najlepsza na świecie) musztarda angielska,
majonez, ser biały, ser rokpol, pomidory z bazylią (dzieło Antoniego). Pomiędzy talerzami
bezprzewodowy telefon. W każdej chwili może być potrzebny. Gdy zadzwoni Ania i Szaman
będzie musiał ukryć się w pokoju i zeznawać, a ona opowie mu o swoich fobiach (boi się
widliszków i wiertarek elektrycznych) albo gdy już Kudłaty najedzony kiełbaskami, po kilku
drinkach wyjmie kalendarzyk z magicznymi numerami i zacznie dzwonić do wszystkich
swoich zaprzeszłych miłości, pięciominutowych narzeczonych, nieskonsumowanych
kochanek, przyjaciółek od serca, sąsiadek, sekretarek z pracy, tancerek z Go - Go. Matka z
zabandażowaną nogą. Patrz bracie, popękały mi chrząstki w stopie, kurwa, jak ja teraz będę
chodził, nie mówiąc już o tańczeniu. I rzeczywiście, kilka godzin później Matka wykonując
skomplikowaną figurę retoryczno - taneczną w salonie, między kominkiem a szafą gdańską,
pada z jękiem, doczołguje się do krzesła (arcydzieło tapicerki) i jęcząc obmacuje swoją lewą
stopę. Matka łysiejący, a przecież swoje blond włosy ukochał najbardziej, rzadka kozia
bródka, jasny dżinsowy komplecik. Antoni dystyngowany, na czarno, z elegancją i
szwajcarską precyzją palący papierosy, z tym uroczym francuskim akcentem, Dżaba z
nerwowym oczopląsem, z nogą na nogę, wbity w ogrodowy fotel, co chwilę proponujący
Matce, żeby pojechać do Runia na imprezę. Szaman elokwentny, coraz bardziej pijany, za
kilka godzin przestanie kontrolować sytuację, na razie trzyma się dobrze, prowadzi z Antonim
francuską konwersację. Kudłaty już zaczyna gmerać sobie we włosach.
Niech Antoni przyniesie chleba, mówi Dżaba, chrupiąc kiełbaskę umaczaną w
musztardzie z Dijon, wsuwając sobie w usta plasterek pomidora z bazylią, sięgając po
kieliszek z winem. Zaraz dam jeszcze coś do jedzenia, mówi Szaman widząc że grill
pustoszeje.
Lepiej byś dał telefon do jakiegoś dobrego burdelu, mówi Kudłaty. Podobno najlepszy
jest na Mickiewicza. Matka prosi o pled. Jeszcze nie chce woreczków z gorącym piaskiem na
kolana.
Wreszcie Szaman z Kudłatym sprowadzają jakąś kobietę, przyjaciółkę byłej kochanki
Kudłatego, która, jak zeznaje sam Kudłaty, okazała się kurwą. Panna zajeżdza w przeciągu
dwudziestu minut, ale nie może wyjść z taksówki, bo chłopcy się kłócą, kto ma zapłacić. O,
masz rude włosy, mówię do niej, lubię rude włosy. Nie rude, tylko burgundowe - panna na to.
A do Kudłatego: masz straszne zmarszczki. Gdzie, gdzie, Kudłuś maca się nerwowo po
twarzy. Na dupie, odpowiada inteligentnie panna o burgundowych włosach. Ta panna jedzie
glebą, mówi Hipolit. To prawda, ale cóż. Za dwie godziny i tak będzie obiektem adoracji na
przemian Szamana i Dżaby.
Zaczynasz lubić mieszczańskie życie, mówi z przekąsem Grażyna, gdy następnego
dnia podaję jej przez balkon dziesięć grubych powieści (paru Amerykanów i Marquez) na
wakacje. Grażyna z Jasiem pożyczonym samochodem jadą do słodkiej Francji. Grażyna chce
zwiedzać zabytki i obcować z kulturą europejską, tudzież pokazać się tu i tam, Jasio chce
przywieźć calvados. Grill to symbol starzenia się i popadania w mieszczaństwo, w dodatku w
złym niemieckim stylu, kontynuuje Grażyna, która zna się na tym co wypada a co nie. Jaśmin,
róże, białe wino. Starzejesz się Dziubas, mówi a ja stoję boso na zimnej terakocie, w
przybrudzonym szlafroku (ha, ha Dziubas w szlafroku, nie mogę), i tępo wpatruję się w
dzielącą nas barierkę. Trzy tygodnie we Francji. To byłoby miłe. U Szamana na tarasie
zadecydowaliśmy, że jak zwykle, by dopełnić obrządku pojedziemy w lipcu do Chłapowa.
Hipolit ma jeszcze zeszłoroczny karnet do wesołego miasteczka. Dnie i wieczory będziemy
spędzać na plaży, noce w knajpie w ośrodku sportowym w Cetniewie, rano wracać wzdłuż
morza, idąc ciężko, po kostki w wodzie. Wszystko jest przewidywalne.
Siedzę przed komputerem, wbijam wzrok w monitor, czasami wystukam na
klawiaturze źle skonstruowane zdanie, na dodatek pozbawione sensu. Słucham The Smiths,
płyt sprzed dziesięciu lat, jest sentymentalne, mieszczańskie niedzielne południe.
Telewizor obiecuje familijne seriale i programy krajoznawcze.
Powinienem załatwić parę spraw. Zmieniam kasety. „Hatful of Hollow” zamieniam na
„Meat Is Murder”, choć wczoraj zjadłem około dziesięciu kiełbasek. No cóż, jestem
hipokrytą. Mam jeszcze „Queen Is Dead”, „Louder Than Bombs”, „Strangeways Here We
Come”. „Rank”, właściwie mam wszystko, nie wspominając o solowych płytach Mozera.
Morrissey jest taki angielski, powiedziała w radiu Siouxsie Sioux, zamknięty w sobie, nie
otwiera się na innych ludzi, jest niesamowitym indywidualistą.
Wielka Siouxsie. Ich wczesne płyty: „Scream”, „JuJu”, „Hyaena”.
Później zaczęli się gubić. Lubiłem ten okres kiedy w Banshees grał na gitarze Robert
Smith. Oczywiście, że szalałem na punkcie The Cure. Łapało się przy nich cudowne doły
egzystencjalne.
Słuchałem też Joy Divison, za to nie ciąłem się ani razu, ani nie próbowałem powiesić.
Muniek uważa, że jestem największym fanem pedalskiej angielskiej muzyki. Dając mi
swój tomik wierszy „Gandża” w dedykacji napisał „Klossowi, fanowi pedalskiej angielskiej
muzyki”. „Gandża” to wiersze, które napisał po trawie na zajęciach studium wojskowego. Jest
tam dużo brzydkich wyrazów.
Są tam wiersze o Runiu i Leninie, a także o dupach, pipach i chujach. Muniek jest
polonistą, to się zna. Oprócz pedalskich kapel (raptem dwie: Smiths i Suede, Muńkowi się
zdaje, że wszystko co jest nagrywane w bliższych czy dalszych okolicach Manchesteru to
pedalstwo. A ja akurat lubię Madchester.
Wszystkie Stone Roses, Charlatans, Happy Mondays, choć rzeczywiście najbardziej
The Smiths). Uwielbiam też te wszystkie gitarowe kapelki, w których śpiewają ładne panienki
o anielskich głosikach - The Sundays, Lush, lubię Sleeper, Elastikę, lubię Belly, choć Tanya
Donelly jest bardziej drapieżna, tak jak Dolores O'Riordan z Cranberries. Jezu, lubię nawet
St. Etienne.
Te piosenki w stylu „Only Love Can Break Your Heart” czy „Pale Movie”. Lubię
panienki. Choć czasami puszczam sobie, szczególnie w pijackim towarzystwie Pogues (ten
stary, dobry, bezzębny Shane MacGowan) punkowe, neopunkowe i postpunkowe kapele,
chociaż coraz rzadziej do nich sięgam. To kolejny dowód, że się starzeję. Choć Lewy, który
od kiedy przekroczył sto kilo wagi uważa, że jest zupełnie dojrzałym, ukształtowanym
mężczyzną, stwierdza co jakiś czas, że nie wydoroślałem. Lewy już nie słucha punkowej
muzyki, choć dziesięć lat temu przegrywaliśmy od siebie Vibratorsów, Pistolsów,
Ramonesów, nie mówiąc już o gównach typu GBH albo Exploited, wieszaliśmy na sobie
łańcuchy, nabijaliśmy pasy ćwiekami, pisaliśmy „No Future” jednocześnie chodząc do
katolickiego liceum. Lewy pisze słownik wulgaryzmów i ogląda telewizyjne kiły w stylu
„Kabaret OTTO”. Chyba wiecie o co mi chodzi. No tak, czasami słucham też ska.
Przegrywam sobie od Runia, który postanowił, że będzie miał największą w tym kraju
płytotekę ska. Sprowadza sobie z Anglii i Niemiec wszystkie, nawet najgorsze płyty, jeżeli
jest na nich choć jeden kawałek w którym pobrzmiewa jakieś ska. No jasne, głównie
Madness, ale słucham też The Busters, Bad Manners i tym podobne.
Lubię też francuskie kapelki w stylu Les Negresses Vertes, Raymond et Blanc Becs,
lewaków z Beurre Noir. Oczywiście, że lubię Mano Negrę, choć ostatnio za bardzo lecą w
latynoskie klimaty. Oni też są lewakami. Tak jak Cortazar, z którego na Wschodzie chcieli
zrobić pisarza socjalistycznego, a on był po prostu lewakiem. Ostatnia płyta Mano Negry,
„Casa Babylon” to już czysta Ameryka Południowa, choć odlatuję tam na punkcie jednego
masochistycznego numeru „Love and Hate” z refrenem „For all the women I never had”.
Runio jest tajemniczy, nigdy nie wiadomo, czy właśnie jest trockistą czy faszystą.
Sięgam bo butelkę „Sophii”, nalewam zimne wino do kieliszka, biorę w palce
papierosa. Szaman coraz bardziej pijany Zapominam słów, mówi, może mam Alzheimera.
Kudłaty coraz bardziej zniecierpliwiony, Matce nawarstwiają się choroby. Zapalam.
Właśnie zacząłem o was pisać książkę, chłopaki, mówię, zaciągając się papierosem
dla zyskania czasu. Bardzo dobrze, mówi Szaman, przecież jesteśmy młodą inteligencją czasu
przełomu. Musimy zostawić po sobie ślad. Opisz jak Kudłaty śpiewał „Jest noc, duszna, pełna
ciem”, jak Szaman wykopał w Chłapowie znak drogowy, jak Dżaba stał nago u Małego w
domu i krzyczał, gdzie są kurwa moje majtki, gdy robiliśmy Helikoptera w pokoju a Szaman
trzymał listę społeczną, choć Helikopter powiedziała po czwartym, że ma dosyć i jak zwykle
nie załapał się Matka, a wszyscy ci co chcieli to zaruchali. Napisz, jak Rybie wydawało się,
że ma dwa serca, jak Szaman zjeżdżał na nartach po schodach.
Siedzę w pokoju, słucham „Back to the Old House”, popołudnie się wyciąga.
Wstawaj Dżaba, pijemy, mówi Kudłaty, szósta piętnaście, kwadrans żołnierski. Boże,
gdzie ja jestem, nie wie Dżaba, Kudłaty szarpie, ściąga go z łóżka. Gdzie są te panienki, które
tu były wczoraj wieczorem? Barmanka uciekła, mówi Kudłaty, a tamte dwie przed chwilą
poszły, wstawaj, słyszysz? Kwadrans żołnierski, Boże, rzeczywiście, z radia dobiegają
wojskowe piosenki. Szósta piętnaście, dwie godziny snu, jeszcze jestem pijany, mówi Dżaba.
A gdzie Matka? Od pół godziny myje zęby.
Mało co, a byście się nawzajem przelecieli. Kudłaty podsuwa butelkę. Wszystko wam
się popieprzyło przez włosy. O Jezu, rzeczywiście. Przecież i Matka i Dżaba mają długie
włosy, a te panienki miały krótkie. Matka myślał że to Dżaba jest kobietą, a Dżaba był
przekonany, że kobietą jest Matka. Kudłaty zadowolony, pije wódkę z butelki, chwali się że
przeleciał obie, kiedy Matka i Dżaba prawie się nawzajem nie zrobili. Nie, nie chcę wódki.
Pij, pij, namawia Kudłaty, zaraz jedziemy do tych panienek. Boże wpół do siódmej,
umieram, jęczy Dżaba. To mają być wakacje?
Mazury, jeziora, łódki, świeże powietrze. A tutaj od południa do północy w barze,
pani Grażynko, jeszcze raz to samo. Zamiast wdychać zdrowe powietrze pali się jednego
papierosa za drugim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates