|
Podstrony |
|
|
- Index
- USA Today - May 21 2013, Tygodniki, prasa, magazyny, Tygodniki, prasa, magazyny
- U Stóp Sfinksa(1), Karol May- e-book
- Tuwim Julian - Czary i czarty polskie, LITERATURA FAKTU - j. polski
- Trillium 4 - Zimmer Bradley Marion - Pani Trillium, Trillium
- User manual Phoenix 800-1200, ofgrid module mppt
- Tyle słońca w całym mieście - Anna Jantar, Polskie midi
- Visvanath Cakravarti Thakura Sri Ksanada gita cintamani., Książki Kryszny, angielskie
- Vegetarian Living - September 2015 UK, Czasopisma Kulinarne
- Tyle słońca w całym mieście - Natalia Kukulska, Pl podkłady mp3 [+], Polskie midi
- Varius Manx - Sonny, Teksty Piosenek
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jastrzab.xlx.pl
|
|
|
|
|
Trillium 3 - May Julian - Krwawe Trillium, Trillium |
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] J ULIAN M AY K RWAWE T RILLIUM P RZEKŁAD E WA W ITECKA T YTUŁ ORYGINAŁU B LOOD T RILLIUM Dla Betsy i Mitchell R OZDZIAŁ PIERWSZY Wiosna bardzo się spóźniała tego roku na ziemię oświetloną blaskiem Trzech KsięŜyców. PrzedłuŜające się monsunowe deszcze zalały niziny Półwyspu, a śnieŜyce usypały wysokie zaspy wokół wieŜy Arcymagini na południowym zboczu góry Brom. A tej nocy, kiedy przybył tam mały uciekinier o imieniu Sziki, padał śnieg z deszczem. Lammergeier, który wraz z nim przebił się przez zawieruchę, był zbyt wyczerpany, by myślą mógł przekazać wieść swoim pobratymcom, jego więc przybycie zaskoczyło i przeraziło wszystkich. Ogromny ptak zdąŜył tylko osiąść na śliskim dachu wieŜy i padł martwy. Słudzy Białej Damy początkowo nawet nie zauwaŜyli brzemienia, które tak wytrwale dźwigał. Czarno–białe ciało lammergeiera było zakute w lodowy pancerz. Wolne od szklistej powłoki były tylko skrzydła ogona i głowa. Skórzany płaszcz Szikiego, którym zbieg osłaniał się przed rozhukanym Ŝywiołem podczas tej przeraŜającej podróŜy, zesztywniał jak zbroja i przymarzł do grzbietu ptaka. Sam uciekinier, bliski śmierci z wyczerpania, nie miał sił, Ŝeby wypełznąć spod płaszcza. Zginąłby niechybnie, gdyby voornicy opiekujący się skrzydlatymi wierzchowcami nie pośpieszyli mu na ratunek. Natychmiast się zorientowali, Ŝe pochodzi z Ludu Gór, z tej samej rasy Vispi, co oni sami, choć jego niski wzrost wskazywał na przynaleŜność do nieznanego plemienia. — Nazywam się Sziki. Przynoszę wieści dla Białej Damy — wykrztusił przybysz. — Coś strasznego stało się na pomocy — w Tuzamenie. Ja… muszę jej powiedzieć… Nie dokończył i stracił przytomność. W gorączkowych majakach widział swoją zmarłą Ŝonę i dwójkę nieŜyjących dzieci. Przywoływały go gestami, zachęcały, Ŝeby wraz z nimi zamieszkał w złocistej krainie ciepła i spokoju, gdzie pod bezchmurnym niebem kwitło Czarne Trillium. JakŜe pragnął się z nimi połączyć! Uwolnić się wreszcie od bólu i cięŜaru obowiązku! Nie przekazał jednak jeszcze Białej Damie złowrogich wieści. Poprosił wiec widma, by zaczekały, aŜ wypełni swoją misję i powiadomi Arcymaginię o wielkim niebezpieczeństwie. Jego bliscy, potakując z uśmiechem, zniknęli w świetlistej mgle. Kiedy się ocknął, wiedział, Ŝe będzie Ŝył. LeŜał w łoŜu w ciemnej, przytulnej komnacie, otulony futrami. BandaŜe spowijały jego odmroŜone ręce. Lampka przy łoŜu świeciła dziwnym, jaskrawoŜółtym blaskiem. Światło płynęło z duŜego kryształu. Deszcz ze śniegiem bębnił w jedyne okno. Było bardzo ciepło, choć pokoju nie ogrzewał ani kominek, ani przenośny piecyk. Delikatny zapach przesycał powietrze. Sziko usiadł z trudem. Na stole przy łoŜu stały rzędem złote urny. W kaŜdej kwitło Czarne Trillium, takie samo, jakie Odmieniec widział we śnie. W głębi w półmroku dojrzał wysoką kobietę w opończy ze lśniącej białej tkaniny o niebieskawym połysku. Jej twarz osłaniał głęboki kaptur. Sziki, pełen lęku, wstrzymał oddech. Od nieznajomej emanowała aura mocy. Opuściła go odwaga i drŜał jak przeraŜone dziecko. Tylko raz spotkał osobę obdarzoną tak potęŜną mocą i wtedy omal nie zginął. Kobieta zsunęła kaptur i podeszła do Odmieńca. Łagodnie popchnęła go z powrotem na poduszki. — Nie lękaj się — powiedziała. Budząca przeraŜenie aura jakby przygasła i oto Sziki miał przed sobą ładną czarnowłosą człowieczą niewiastę; w jej niebieskich oczach migotały złote błyski a słodki, powaŜny uśmiech wyginał delikatnie wykrojone usta. W duszy Odmieńca strach ustąpił miejsca niepokojowi. CzyŜby ptak przyniósł go do niewłaściwego miejsca? Legendarna Arcymagini, której szukał, była przecieŜ stara, chroniła i strzegła Ludu Gór od czasu, kiedy odeszli Zaginieni. A ta niewiasta wyglądała najwyŜej na trzydzieści lat… — Uspokój się. — Nieznajoma znów przerwała milczenie. — Od niepamiętnych czasów jedna Arcymagini następowała po drugiej, tak jak zostało ustalone na samym początku. Jestem Arcymagini Haramis, Biała Pani tej ery. Jeszcze nie jestem zbyt biegła w posługiwaniu się mocami przynaleŜnymi temu waŜnemu urzędowi, bo sprawuję go dopiero od dwunastu lat. Powiedz mi, kim jesteś i czemu mnie szukałeś, a ja zrobię wszystko, Ŝeby ci pomóc. — Pani — odszepnął. Mówił powoli, wyciskał słowa z gardła jak ostatnie krople wody z gąbki. — Poprosiłem mojego wiernego voora, by przyniósł mnie tutaj, poniewaŜ szukam sprawiedliwości, zadośćuczynienia za wielką krzywdę wyrządzoną mnie, mojej rodzinie i mieszkańcom mojej wioski. Po drodze jednak, kiedy byłem juŜ bliski śmierci, uświadomiłem sobie, Ŝe nie tylko ja potrzebuję twojej pomocy. Potrzebuje jej cały świat. Arcymagini długo patrzyła na niego w milczeniu. Ze zdumieniem zobaczył w jej oczach łzy, które jednak nie spłynęły po twarzy. — Więc to prawda! — szepnęła. — Całą naszą krainę ogarnął niepokój; pojawiły się pogłoski o złych mocach, które odrodziły się zarówno wśród ludzi, jak i wśród Ludu Gór, Lasów i Bagien, a moje dwie ukochane siostry poróŜnił zacięty spór. Szukałam wszakŜe naturalnych tego przyczyn, nie chcąc uwierzyć, Ŝe znów zachwiała się wielka równowaga świata. — Tak się stało, Pani! — zawołał siadając Odmieniec. — Wierz mi! Musisz mi uwierzyć! Moja własna Ŝona mi nie uwierzyła i dlatego zginęła, a razem z nią nasze dzieci i duŜo naszych pobratymców. Zły czarnoksięŜnik, który przybył z Krainy Wiecznego Lodu, trzyma teraz w niewoli cały Tuzamen. Ale juŜ niedługo… niedługo… — Chwycił go atak kaszlu. Nie mogąc mówić, miotał się na łoŜu jak szalony. — Magiro! — Arcymagini podniosła rękę. Otworzyły się drzwi i jakaś kobieta szybko podeszła do Szikiego. Spojrzała na niego ogromnymi zielonymi oczami. Miała włosy o barwie platyny i sterczące uszy ozdobione iskrzącymi się klejnotami. W przeciwieństwie do Arcymagini w skromnym białym stroju, nowo przybyła ubrana była we wspaniałe, przejrzyste i powiewne ciemnoszkarłatne suknie. Nosiła teŜ złoty naszyjnik i bransolety wysadzane wielobarwnymi drogimi kamieniami. W dłoniach trzymała kryształową czarę z parującym ciemnym pyłem. Na rozkaz Arcymagini przytknęła naczynie do warg chorego, który wnet przestał kasłać i odzyskał spokój. — Za chwilę poczujesz się lepiej — powiedziała Magira. — Odwagi! Biała Pani nie odprawia tych, którzy przychodzą do niej z jakąś prośbą. — Kawałkiem miękkiej tkaniny otarła blade, wilgotne czoło Szikiego. Odmieniec stwierdził z ulgą, Ŝe pomocnica Arcymagini ma trójpalczastą dłoń i Ŝe równieŜ naleŜy do Ludu Gór. Mimo Ŝe Magira była wysoka jak człowiecza niewiasta, miała delikatniejsze rysy niŜ jego współplemieńcy i mówiła z dziwnym akcentem, dodało mu to otuchy, wiedział bowiem, Ŝe źródło groŜącego światu nieszczęścia kryje się wśród ludzi. Leczniczy napój był gorzki, ale uspokoił chorego i dodał mu sił. Biała Pani usiadła z jednej strony łoŜa, a Magira z drugiej. Po kilku minutach Odmieniec uspokoił się i opowiedział swoją historię: — Mam na imię Sziki, a moje plemię nazywa siebie Dorokami. Mieszkamy w odległym zakątku Tuzamenu, gdzie jęzory wiecznego lodu wypełzają z mroźnego centrum świata, docierając niemal do morza. Większa część naszego terytorium to opustoszałe, bezdrzewne wrzosowiska i niegościnne góry. My, Dorokowie, budujemy swoje małe wioski w głębokich dolinach poniŜej zlodowaciałych turni. Gejzery, ogrzewając powietrze i ziemię, pozwalają tam rosnąć drzewom i innym roślinom. Nasze jaskiniowe domostwa są skromne, ale wygodne. Ludzie z nadbrzeŜnych osad i Wysp Ognia nie odwiedzają nas często. Rzadko teŜ się kontaktujemy z innymi górskimi plemionami. Wiemy jednak, Ŝe nasi krewni zamieszkują góry w wielu częściach świata. Tak jak oni kochamy voory, przyjaźnimy się z nimi i dosiadamy ich. Zdaję sobie teraz sprawę, Biała Damo, Ŝe pani Magira i słudzy, którzy mnie tu przyjęli, muszą naleŜeć do uprzywilejowanej przez los gałęzi naszej rasy, która ma zaszczyt ci słuŜyć. Zaczynam teŜ rozumieć, dlaczego mój biedny, juŜ nieŜyjący voor Nunusio nalegał, bym właśnie tobie przyniósł groźne wieści… Wybacz mi, Ŝe przerwałem swą opowieść! JuŜ wracam do tematu. Zarabiam na Ŝycie polując na czarne fedoki i złociste worramy, które mieszkają w najwyŜszych partiach gór. Od czasu do czasu wynajmowałem się jako przewodnik ludziom poszukującym cennych metali. Prowadziłem ich do odległych, wolnych od lodu miejsc, gdzie ciepło wielkich wulkanów łagodzi straszliwe mrozy. Ponad dwa lata temu, podczas jesiennej posuchy, trzech ludzi przybyło do naszej wioski. Nie byli poszukiwaczami ani kupcami. Podawali się za uczonych z południa Półwyspu, z Raktum. Powiedzieli, Ŝe regentka Ganondri wysłała ich na poszukiwanie rzadkich ziół, które mogłyby wyleczyć ich młodego króla Ledvardisa ze złośliwej słabości. Miała to być roślina występująca jedynie w Kimilonie, dalekiej Krainie Ognia i Lodu, okrąŜonej lodowcami jak wyspa. Dzięki licznym wulkanom panował tam umiarkowany klimat. Ziele miało ponoć rosnąć wśród niedawno zastygłych skał lawowych, wyplutych z brzucha świata. Pierwsza Mówczyni naszej wioski, stara Zozi zwana Garbuską, powiedziała przybyszom, Ŝe Kimilon leŜy na zachód od naszej wioski, w odległości ponad dziewięciuset mil, i Ŝe jest w całości otoczony lodowcami. MoŜna tam dotrzeć tylko powietrzem, na grzbietach wielkich ptaków, które my nazywamy voorami, a ludzie lammergeierami. PodróŜ jest bardzo niebezpieczna z powodu straszliwych burz smagających Krainę Wiecznego Lodu. Ze wszystkich górskich plemion tylko my, Dorokowie, ośmieliliśmy się zapuścić do Kimilonu na voorach, ale juŜ od prawie dwustu lat nikt z nas tam nie trafił. Trzej przybysze obiecali dobrze zapłacić dorockiemu przewodnikowi, który zaprowadzi ich do Kimilonu, jednak nikt się nie skusił. Moi współplemieńcy uwaŜali bowiem tę podróŜ za zbyt niebezpieczną. Odstraszała ich teŜ groźna postawa owych ludzi, a zapach czarnej magii sprawiał, Ŝe bali się im zaufać. Jeden męŜczyzna ubrany był w czerń, drugi w purpurę, trzeci zaś miał na sobie strój jaskrawoŜółty. Przybysze nie zrazili się odmową i zaŜądali, abyśmy sprzedali im voory, bo postanowili sami polecieć do Kimilonu! Nasza Mówczyni pohamowała oburzenie i wyjaśniła, Ŝe te wielkie ptaki są wolnymi istotami, a nie naszą własnością, i noszą nas na grzbietach tylko z przyjaźni. Przypomniała teŜ obcym bardzo grzecznie, iŜ ostre szpony i dzioby voorów są groźne dla tych, którzy nie są ich przyjaciółmi. Wówczas cudzoziemcy ponowili ofertę wysokiej zapłaty dla dorockiego przewodnika, który zechce im towarzyszyć. Nikt jednak nie chciał ich słuchać. W końcu wsiedli na swoje froniale i udali, Ŝe opuszczają wioskę. Moi ziomkowie uwaŜają mnie za najlepszego przewodnika i obcy na pewno o tym się dowiedzieli. Pewnego dnia, kiedy wróciłem po obejściu zastawionych na zwierzynę pułapek, zastałem moją jaskinię pustą. Moja Ŝona i dwie córeczki zniknęły i nikt z mieszkańców wioski nie umiał powiedzieć, co się z nimi stało. Tamtej nocy, oszalały z rozpaczy, upiłem się prawie do nieprzytomności wódką z mgławiczek. Koło północy ubrany na czarno nieznajomy zastukał do mych drzwi i oświadczył, Ŝe ma dla mnie waŜne wieści. Tak, odgadłaś juŜ wszystko, Pani. Te łotry porwały moją rodzinę, chcąc mnie zmusić, bym został ich przewodnikiem! Ostrzegli, Ŝe jeśli pisnę komuś choć słowo, zabiją mi Ŝonę i dzieci. Obiecali jednak, Ŝe po bezpiecznym powrocie z Kimilonu oddadzą mi ich i wynagrodzą mnie workiem platyny wartej tyle, co moje dziesięcioletnie zarobki. — MoŜecie odbyć tę niebezpieczną podróŜ na próŜno, jeśli nie znajdziecie ziela, którego szukacie — powiedziałem porywaczom. Wtedy ci łajdacy roześmieli się wesoło. — Nie ma takiego ziela — odparł ów odziany w purpurę. — Coś innego czeka na nas i nie cierpi zwłoki. Wezwij zatem swoje najwytrzymalsze lammergeiery — cztery będą naszymi wierzchowcami, a dziesięć poniesie zapasy, które są nam niezbędne — i odlecimy przed świtem. — Musiałem ich usłuchać. Nie będę opowiadał o straszliwym przelocie nad Krainą Wiecznego Lodu. Trwał siedem dni i nocy. Moje dzielne voory mogły zatrzymywać się tylko na krótkie odpoczynki na smaganych wichrami zboczach. Kiedy w końcu przybyliśmy do Krainy Ognia i Lodu, wulkany właśnie wybuchały, rozpalona lawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plsylkahaha.xlx.pl
|
|
|