Trucizna doskonała - Quick Amanda

Podstrony
 
Trucizna doskonała - Quick Amanda, Romanse historyczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
AMANDA QUICK
TRUCIZNA DOSKONAŁA
Mojej fantastycznej szwagierce, Wendy Brown,
z miłością i podziękowaniami za
Ameliopteris amazoniensis.
I Barbarze Knapp, z wyrazami ogromnego uznania i wdzięczności za
to między innymi, że przedstawiła mnie panu Marcusowi Jonesowi.
Obu Wam jestem wdzięczna za otwarcie mi okna na
wspaniały świat XIX - wiecznej botaniki.
1
Ostatnie lata panowania królowej Wiktorii...
Lucinda zatrzymała się kilka kroków od nieżyjącego mężczyzny. Próbowała
ignorować napięcie niemal rozsadzające wytwornie urządzoną bibliotekę.
Konstabl i członkowie pogrążonej w żalu rodziny dobrze wiedzieli, kim jest.
Przyglądali się jej z fascynacją zmieszaną z ledwie skrywanym strachem. I, prawdę mówiąc,
nie mogła ich za to winić. Swego czasu gazety rozpisywały się o niej. Kobieta zamieszana w
sensacyjny skandal i szokujące morderstwo nie była mile widziana w towarzystwie.
- Nie wierzę własnym oczom! - wykrzyknęła wdowa, bardzo ładna i bardzo młoda. -
Panie inspektorze, jak pan śmiał sprowadzić tę kobietę do mego domu?
- To zajmie tylko chwilę - zapewnił inspektor Spellar. Kiwnął głową Lucindzie. -
Panno Bromley, czy zechciałaby pani podzielić się ze mną swoją opinią?
Lucinda starała się zachować spokój. Nie miała wątpliwości, że rodzina zmarłego
będzie potem opowiadać przyjaciołom i znajomym, że była zimna jak lód, czyli dokładnie
taka, jak przedstawiały ją gazety. Tymczasem sama myśl o tym, co miała właśnie zrobić,
mroziła jej krew w żyłach. Zdecydowanie wolałaby być teraz w domu, w cieplarni, otoczona
zapachami, barwami i energią ukochanych roślin. Ale z jakiegoś powodu - którego sama nie
potrafiła wyjaśnić - dała się uprosić Spellarowi i od czasu do czasu udzielała mu pomocy.
- Oczywiście, panie inspektorze - odrzekła - przecież po to tu jestem. Nie ulega chyba
wątpliwości, że nie zostałam zaproszona na herbatę.
Siostra wdowy, stara panna o surowej twarzy, którą wcześniej przedstawiono
Lucindzie jako Hannah Rathbone, aż sapnęła na te słowa.
- To oburzające - syknęła. - Czy naprawdę nie ma pani poczucia przyzwoitości, panno
Bromley? Umarł człowiek. Mogłaby pani przynajmniej zachować się z godnością i opuścić
ten dom tak szybko, jak to tylko możliwe.
Spellar posłał Lucindzie dyskretne spojrzenie, niemą prośbę, by uważała na to, co
mówi. W odpowiedzi tylko westchnęła. Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, to utrudniać
śledztwo albo sprawić, by inspektor musiał zrezygnować z jej pomocy.
Na pierwszy rzut oka trudno było zgadnąć, czym właściwie zajmuje się Spellar. Był
mężczyzną o zaokrąglonej sylwetce, życzliwej, pogodnej twarzy i ogromnych wąsach. Jego
głowę otaczał wianek rzadkich siwiejących włosów. Wyglądał tak pospolicie, że niektórzy w
ogóle nie zauważali malującej się w jego niebieskozielonych oczach inteligencji.
Ci, którzy go nie znali, nie domyśliliby się, że ma niezwykły talent. Dostrzegał każdą,
najbardziej nawet niepozorną wskazówkę na miejscu przestępstwa. Dla kogoś w jego profesji
to prawdziwy dar. Jednakże nawet jego zdolności nie zawsze wystarczały. Gdy w grę
wchodziło otrucie, umiał rozpoznać tylko najbardziej oczywiste przypadki.
Ciało lorda Fairburna leżało na środku dużego kwiecistego dywanu. Spellar podszedł,
schylił się i odciągnął prześcieradło, którym ktoś przykrył zwłoki.
Lady Fairburn znowu wybuchnęła płaczem.
- Czy to naprawdę konieczne? - zapytała drżącym głosem.
Hannah Rathbone ją przytuliła.
- Cicho, Annie - szepnęła. - Musisz się uspokoić. Wiesz przecież, że masz bardzo
słabe nerwy.
W pokoju obecny był jeszcze trzeci członek rodziny, Hamilton Fairburn. Na jego
przystojnej twarzy malował się głęboki smutek. Około dwudziestopięcioletni młody człowiek
był synem Fairburna z poprzedniego małżeństwa. Według Spellara to właśnie on nalegał, by
wezwano detektywa ze Scotland Yardu. Gdy rozpoznał nazwisko Lucindy, przeraził się.
Mimo to nie odmówił jej wstępu do posiadłości. Najwyraźniej młody Fairburn chciał, by
śledztwo posunęło się do przodu, nawet jeśli oznaczało to, że musi wpuścić do domu kobietę
okrytą niesławą.
Przygotowała się na przykre odczucia, jakich zawsze doznawała, stykając się ze
śmiercią, i podeszła do ciała. Ale to nie złagodziło dezorientującego uczucia kompletnej
pustki, jaka ją ogarnęła, gdy popatrzyła na leżące na podłodze zwłoki. Kimkolwiek był
Fairburn i cokolwiek sobą reprezentował za życia, wszystko to zniknęło.
Lucinda wiedziała jednak, że wciąż może odnaleźć ślady tego, co zabiło arystokratę.
Spellar na pewno zresztą dostrzegł już większość z nich. A jeśli coś wskazywało, że użyto
trucizny, to właśnie jej zadaniem było to odkryć. Ślady energii wydzielanej przez substancje
toksyczne pozostawały nie tylko na ciele, lecz na wszystkim, czego ofiara dotknęła w
ostatnich chwilach życia.
Często widać było także inne bardzo nieprzyjemne, a zarazem zupełnie oczywiste
dowody. Z doświadczenia Lucinda wiedziała, że na ogół ludzie, umierający z powodu otrucia,
wymiotują i zwijają się z bólu. Naturalnie zawsze istniały wyjątki od tej reguły.
Regularne i długotrwałe zażywanie niewielkich dawek arszeniku nie powodowało
takich objawów.
Nic nie wskazywało, żeby lord Fairburn miał atak nudności, zanim skonał. Wyglądał,
jakby śmierć była rezultatem wylewu lub ataku serca. Większość rodzin z wyższych sfer, a
Fairburnowie się do nich zaliczali, zaakceptowałaby taką właśnie diagnozę, by uniknąć
rozgłosu, jaki nieuchronnie towarzyszył każdemu dochodzeniu w sprawie o morderstwo.
Lucinda była ciekawa, co skłoniło Hamiltona Fairburna, żeby skontaktował się ze Scotland
Yardem. Najwyraźniej coś podejrzewał.
Najpierw skupiła się na tym, co mogła zobaczyć gołym okiem. Niewiele jej to dało.
Skóra zmarłego przybrała wyraźny popielaty odcień. Otwarte oczy patrzyły w nicość. Usta
były lekko rozchylone, jakby w ostatnim westchnieniu. Lucinda zauważyła, że lord był
starszy od żony o co najmniej dwadzieścia lat. Bogaty wdowiec, gdy żenił się ponownie,
wybrał zapewne debiutantkę.
Ostrożnie zdjęła cienkie skórzane rękawiczki. Nie zawsze musiała dotykać ciała, lecz
bezpośredni kontakt fizyczny pozwalał łatwiej wyczuć słabe, ledwo uchwytne ślady energii,
które inaczej mogłyby ujść jej uwagi.
Lady Fairburn i Hannah Rathbone głośnym westchnięciem dały wyraz swemu
przerażeniu. Usta Hamiltona się zacisnęły. Lucinda wiedziała, że wszyscy dostrzegli na jej
palcu pierścionek. Jak donosiła brukowa prasa, ukryła w nim truciznę, której użyła, by
zamordować narzeczonego.
Pochyliła się i koniuszkami palców dotknęła czoła zmarłego. Jednocześnie starała się
chłonąć wrażenia wszystkimi zmysłami.
W jednej chwili powietrze w bibliotece uległo subtelnej zmianie. Zapach
wydobywający się z dużego słoja pełnego potpourri zalał ją nagle niczym wielka fala. Czuła
w nim woń geranium, różanych płatków, goździków, skórki pomarańczowej, hinduskich ziół i
fiołków.
Kolor róż stojących w dwóch okazałych wazonach stał się bardziej intensywny,
przybierał odcienie, dla których brakowało nazw. I choć płatki wciąż były jasne i aksamitne,
wyraźnie czuło się już odór zgnilizny. Lucinda nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie
chętnie dekorowali pokoje ciętymi kwiatami. Może i były piękne przez pewien, bardzo krótki,
czas. Ale w gruncie rzeczy umierały. Ona sama uważała, że jedynym odpowiednim miejscem
dla takich kwiatów jest cmentarz. Jeśli chce się zachować cały potencjał jakiejś rośliny,
należy ją zasuszyć, pomyślała ze smutkiem.
Wiotkie listki paproci zamkniętej za szkłem robiły bardzo przykre wrażenie -
umierały. Lucinda wątpiła, by ten wyjątkowo delikatny okaz
Trichomanes speciosum
dotrwał
do końca miesiąca. Miała wielką chęć zabrać roślinę do swojej cieplarni. Uświadomiła sobie
jednak, że w całym kraju nie da się chyba znaleźć jednego domostwa, które nie mogłoby się
chlubić paprocią w salonie. Nie można było ocalić ich wszystkich. Od kilku lat panowała
moda na paprocie. Wymyślono nawet dla niej specjalną nazwę - pteridomania.
Dzięki długiej praktyce Lucindzie udało się bez trudu odsunąć od siebie to wszystko,
co jej przeszkadzało - intensywne barwy i energię roślin. Skoncentrowała się na zwłokach. Jej
zmysły wyczuły niewielkie pozostałości jakiejś złej energii. Dzięki swym zdolnościom
potrafiła rozpoznać niemal każdą truciznę; energia substancji toksycznych pozostawała w
powietrzu. Ale jej prawdziwą specjalnością były wszelkie rodzaje trucizn sporządzonych na
bazie roślin.
Od razu się zorientowała, że zgodnie z podejrzeniami Spellara, lord Fairburn zażył
truciznę. Zdumiał ją tylko fakt, że były w niej śladowe ilości pewnego bardzo rzadkiego
okazu paproci. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz.
Pozostała przy ciele chwilę dłużej, niż to było konieczne. Udawała, że nad czymś
rozmyśla, ale w rzeczywistości próbowała się opanować i uspokoić oddech. Nie okazuj
emocji, powtarzała sobie.
Kiedy już miała pewność, że nad sobą panuje, podniosła się i spojrzała na Spellara.
- Pańskie podejrzenia są w pełni uzasadnione. - Miała nadzieję, że zabrzmiało to
profesjonalnie. - Na krótko przed śmiercią zmarły zjadł lub wypił coś, co było zatrute.
Lady Fairburn krzyknęła przeraźliwie.
- Dokładnie tak, jak się obawiałam. Mój ukochany mąż odebrał sobie życie. Jak mógł
mi to zrobić?! - powiedziała po chwili zbolałym głosem.
Po czym zemdlona osunęła się na podłogę.
- Annie! - wrzasnęła Hannah.
Rzuciła się na kolana u boku siostry i z ozdobnego łańcuszka przy talii zdjęła
gustowny flakonik. Odkorkowała go i podsunęła pod nos lady Fairburn. Sole trzeźwiące
podziałały natychmiast. Wdowa zatrzepotała powiekami.
Na twarzy Hamiltona Fairburna odmalowało się oburzenie.
- Panno Bromley, twierdzi pani, że mój ojciec popełnił samobójstwo?
Lucinda pozwoliła zmysłom się wyłączyć i spojrzała na niego. Stał po drugiej stronie
pokoju.
- Nie powiedziałam, że zmarły świadomie wypił truciznę. Zadaniem policji jest
stwierdzić, czy zażył ją przez przypadek, czy też z własnej woli.
Hannah utkwiła w Lucindzie oburzone spojrzenie.
- Kimże pani jest, żeby twierdzić, że jego lordowska mość został otruty?! Z pewnością
nie jest pani lekarzem, panno Bromley. Wszystkim nam zresztą wiadomo, czym pani się
zajmuje. Jak pani śmie zjawiać się w tym domu i rzucać oskarżenia na prawo i lewo?
Lucinda czuła, że traci panowanie nad sobą. Jej praca miała czasami nieprzyjemne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates