Uczen diabla - Kenneth Boegh ...

Podstrony
 
Uczen diabla - Kenneth Boegh Andersen, Ksiazki, ksiazki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kenneth Bogh Andersen
WIELKA WOJNA DIABŁÓW
Księga Pierwsza
UCZEŃ DIABŁA
Tłumaczenie Frank Jaszuński
Rozdzia
ł
1
Skazaniec tygodnia
Filip coś słyszał! Ciszę panującą w piwnicy zakłócał odgłos kroków. Wydawało mu się, że
dobiegł go jakiś szept, a może było to tylko chrupanie niecierpliwie zginanych palców. Przez chwilę
miał nawet wrażenie, że słyszy ruch ust, które wykrzywiają się w charakterystycznym uśmiechu.
Skurczył się za wielką metalową szafą, w której woźny chował swoje narzędzia, i ostrożnie
wyjrzał zza rogu. Serce podskoczyło mu do gardła, gdy dostrzegł na ścianie cień. Wydawał się
niesamowicie wielki. Demoniczny. Czyżby miał rogi? A może to tylko dziwne oświetlenie płatało
takie figle?
- Gdzie się podzieeewasz? - odezwał się śpiewnie zadowolony z siebie cień. - Wyyychodź
śśśmiało!
Filip skurczył się jeszcze bardziej. Poczuł na plecach kropelki potu. Gorąco tu było jak w piecu. A
może wydawało mu się tak tylko dlatego, że wylądował zamknięty w szkolnej piwnicy na rowery
razem z Sorenem?
Sorena zwano też diabelskim Sorenem. Można by grube tomy napisać o przerażających wyczynach,
które miał na sumieniu. Gdyby diabeł był chłopcem, z pewnością nazywałby się Soren. Ofiarami
Sorena padali nie tylko przypadkowi uczniowie, na których natknął się na szkolnym podwórku albo w
opustoszałych korytarzach, kiedy zwiewali z lekcji. O, nie, diabelski Soren, który chodził do ósmej -
dwie klasy wyżej niż Filip - był o wiele bardziej pomysłowy.
W każdy poniedziałek wybierał sobie nową ofiarę, nowego skazańca, którego dręczył aż do
ostatniego dzwonka przed weekendem. Jeżeli komuś przypadł wątpliwy zaszczyt zostania
skazańcem tygodnia, nie pozostawało mu nic innego jak wtopić się w tapetę na ścianie i mieć
nadzieję, że jakoś ten tydzień przeżyje. W kolejny poniedziałek Soren kierował swe oczy bazyliszka
na inną ofiarę i człowiek mógł się już poczuć bezpieczny. Przynajmniej na jakiś czas.
W tym tygodniu padło na Filipa. Do tej pory jednak udało mu się przetrwać stosunkowo bez
szwanku; parę razy został zmuszony go do zjedzenia garści piasku, raz został przywiązany do
prysznica w szatni dla dziewczyn i jeden dzień musiał się obejść bez jedzenia, ponieważ Soren
zabrał mu wałówkę, a także pieniądze na owoce. No i nasikano mu do piórnika, dwa razy.
W sumie były to drobiazgi w porównaniu z tym, co spotykało niektórych chłopców.
Z drugiej strony, weekend jeszcze się nie zaczął. Trwała ostatnia, piątkowa lekcja, Filip nadal był
skazańcem tygodnia i w tej chwili tkwił skurczony za szafą, w piwnicy na rowery, wpatrując się w
czarny cień na ścianie. Cień wyglądał prawie jak namalowany. Widać było, jak węszy i nasłuchuje
niczym drapieżnik na tropie i Filip pomyślał sobie, że jeśli nawet nie zdradzi go woń strachu i potu,
to na pewno zdradzi go kołatanie serca. Łomotało bowiem jak młot pneumatyczny.
Powinien być teraz w klasie na lekcji matematyki. Powinien akurat podnosić rękę, żeby powiedzieć
Jorgenowi, ich nauczycielowi od matmy, że zrobił trochę więcej, niż było zadane, ale że to chyba nie
szkodzi.
Ale dlaczego znalazł się w tym miejscu? I to razem z typem, na którego widok lwy w starym
Koloseum uciekłyby, podkuliwszy ogony?
To wszystko przez Mikkela.
Mikkel zapomniał wziąć z szatni strój gimnastyczny i zapytał Jorgena, czy może pójść i go
przynieść? I czy Filip mógłby pójść razem z nim? To potrwa tylko chwilę.
W klasie panował akurat spory zamęt, bo dwóch chłopaków pobiło się na przerwie i dalej się
kłóciło, jeden się właśnie uderzył, czterech wołało, że zapomnieli odrobić lekcje, na co trzech innych
głośno zapewniało, że oni swoje odrobili. Poirytowany nauczyciel machnął tylko ręką na znak,
żeby sobie poszli.
- O cholera! - zawołał Mikkel, kiedy zeszli do szatni. Ktoś grzebał w jego torbie i wszystko było
porozrzucane po podłodze. - Dlaczego ludzie nie potrafią trzymać rąk przy sobie?
Zebrali ubranie, ale okazało się, że brakuje ręcznika.
- Zobacz, czy nie rzucili go gdzieś tam na dół? - rzekł Mikkel, wskazując uchylone drzwi, które
prowadziły do piwnicy, w której trzymali rowery.
Filip zdążył zejść kilka schodków w dół, do piwnicy, gdy drzwi nagle się zatrzasnęły. Po chwili
rozległ się odgłos zamykanej zasuwy.
- Mikkel? - zawołał Filip i spróbował otworzyć drzwi, ale te nie poddały się ani na milimetr. -
Mikkel, to wcale nie jest śmieszne!
- Przepraszam cię, Filip - odezwał się Mikkel zza drzwi - ale on powiedział, że muszę i że jeżeli
tego nie zrobię, to w przyszłym tygodniu wybierze mnie! - Potem dał się słyszeć odgłos
oddalających się kroków.
-Mikkel, Mikkel, wracaj!
Okrzyk rozległ się głuchym echem na schodach do piwnicy i zabrzmiał jak rozpaczliwe wołanie z
zaświatów. Filip odwrócił się w stronę niewyraźnych cieni.
Wyjście na szkolne podwórko znajdowało się na drugim końcu piwnicy i jeśli weźmie się w
garść, zamiast stać i gapić się jak ofiara losu, to może zdąży, zanim pojawi się Soren.
Pokonał schody w ryzykownym tempie i popędził przez piwnicę, spodziewając się, że Soren
wynurzy się nagle z jakiegoś cienia, prezentując swój diabelski uśmiech. Nic się jednak nie stało,
Filip był tuż przy drzwiach. Udało się!
Prawie...
Niestety, drugie drzwi także nie ustąpiły. Coś z zewnątrz uniemożliwiało ich otwarcie. Znaczyło
to, że pozostała tylko jedna droga: szerokie schody, które prowadziły prosto do... klasy ósmej.
Odgłos skrzypienia zakłócił jednak rozważania Filipa. Dały się słyszeć kroki. Wreszcie rozległ się
znajomy śpiewny głos: - Gdzie się podzieeewasz? Wyyychodź śśśmiało!
No i wpadł. Złapany. Zapędzony w kozi róg. Nie mógł już nic zrobić, pozostała tylko nadzieja, że
nie będzie aż tak strasznie. Wątła nadzieja.
- Jaki cichutki! - powiedział Soren wesoło, po czym warknął złowrogo:
- Zaraz będziesz o wiele głośniejszy!
I nagle, niczym demon przybyły z piekieł, stał już przed Filipem w całej okazałości.
- Siema! - powiedział z uśmiechem, odsłaniając zęby pożółkłe od nikotyny. Jego ciemne włosy
błyszczały od żelu, którego użył, by ukształtować je w dwa zakrzywione rogi. Zdjął swoją torbę i
położył ją na podłodze. Coś zabrzęczało złowieszczo, jakby w tornistrze były noże, a nie książki i
zeszyty.
Niektórzy nauczyciele mówią, że nigdy nie odrabiam lekcji. Bzdura! Na przykład, przygotowuję
teraz wypracowanie z historii i myślę, że mógłbyś mi w tym trochę dopomóc. Wiesz, zbieranie
materiału i takie tam.
Soren otworzył tornister i wyciągnął z niego coś, co przypominało widelec do grilla.
- Tematem mojego wypracowania będą tortury w średniowieczu. Mówię ci, Filip, oni potrafili
zmusić człowieka do przyznania się do wszystkiego.
Soren zaczął wyjmować kolejne przedmioty z tornistra. Tłuczek do mięsa, obcinarkę do cygar,
kilka haczyków na ryby, obcążki, mikser na baterie. Na ten widok Filipow zakręciło się w głowie.
Poczuł, że podłoga pod jego stoami zaczyna się bujać.
- Filip, klasa 6 a - przemówił Soren, przybierając uroczysty wyraz twarzy. - Jesteś oskarżony o
konszachty z diabłem. Co masz do powiedzenia w tej sprawie?
Filip wytrzeszczył oczy i przełknął gulę w gardle, która wielkością dorównywała chyba szafie, za
którą próbował się schować.
- Przyznaję się - wyszeptał, kiwając gorliwie głową - tak, owszem, utrzymuję kontakty z
diabłem.
Soren przez chwilę wyglądał na rozczarowanego. Widocznie nie takiej odpowiedzi się spodziewał
i w głowie Filipa zaświtał cień nadziei. Zaraz jednak wargi Sorena wykrzywiły się w chytrym
uśmieszku.
- Filip, Filip, Filip! - powiedział. - Przyznanie się nie zwalnia od kary.
Śmiejąc się, wyciągnął rękę po Filipa, a on zamknął tylko oczy i modlił się o to, żeby to nie trwało
długo. I żeby jego rodzice kupili jakieś ładne kwiaty na jego grób.
Ktoś jednak widocznie dosłyszał jego modły, bo nagłe w piwnicy rozbrzmiał głęboki bas z taką
mocą, że Filip o mało nie zemdlał: - Co do cholery! Znowu tu jesteś?!
Filip otworzył oczy i zobaczył Sorena pochwyconego przez ogromną, niezbyt czystą pięść, która
zamknęła się na jego karku.
Szkolny woźny był wielki jak smok i miał równie przerażający wygląd. Cierpiał na jakąś dziwną
chorobę skóry, która się łuszczyła i nadawała mu gadzi wygląd.
Kiedy Filip jeszcze chodził do zerówki, był przekonany, że któregoś dnia zobaczy, jak woźny
zionie ogniem. Mężczyzna był nie tylko potężny, ale też silny jak smok i
należał do bardzo niewielu
dorosłych w szkole, którzy nie zastanawiali się ani chwili, kiedy trzeba było przywołać S0rena do
porządku.
- Puść mnie! - zawył Soren i zaczął rozpaczliwie szarpać ramionami, przypominającymi konary
drzewa. Woźny zwolnił uchwyt, ale tylko po to, by ująć chłopaka za ucho. W drugiej ręce trzymał coś,
co z początku wydawało się Filipowi pejczem, a co okazało się kawałkiem zwiniętego kabla.
- Auuu! To boli!
- Naturalnie - odparł woźny i uśmiechnął się do Filipa. - Chcę ci przecież pomóc w zbieraniu
materiału do twojego wypracowania z
historii. Czy nie powinieneś mi ładnie podziękować?
- Zobaczysz, ty tłusty dupku... - w tym miejscu Soren sam sobie przerwał, gdyż woźny skręcił
ucho nieco mocniej. - Tak, dziękuję, dziękuję, do cholery!
- Od razu lepiej, a teraz pójdziesz ze mną do dyrektora i opowiesz mu, jakim to dzisiaj byłeś
pilnym uczniem.
Woźny oddalił się razem z Sorenem, który musiał wykonywać jakiś dziwny taniec, żeby ratować
ucho przed całkowitą deformacją.
- Pozostajesz skazańcem na następny tydzień! Słyszysz? Nie myśl, że cię puszczę! - warknął Soren
tak, że jego głos rozległ się po całej piwnicy.
Spokojnie, ja ciebie też nie puszczę! - zapewnił woźny, a sądząc po wyciu, jakie wyrwało się z
gardła Sorena, towarzyszył tym słowom jeszcze jeden skręt ucha.
Filip został w piwnicy sam, siedząc z nogami podciągniętymi pod brodę. Dopiero, gdy odezwał
się dzwonek na koniec lekcji i piwnica zapełniła się wrzeszczącymi uczniami, podniósł się i
wyszedł.
Rozdzia
ł
2
Dobry uczynek
Kiedy Filip wrócił, klasa była już pusta. Stoły ustawiono równo, krzesła były wsunięte. Tylko
ławka Filipa wyglądała inaczej. Spakował swoje książki. Na tablicy Jorgen napisał, co jest zadane do
domu. Filip miał już te zadania zrobione.
Wkładając kurtkę, zerknął na miejsce Mikkela. Krzesła stały krzywo, a pod ławką leżał jakiś
ołówek i złamana linijka. Widać było, że Mikkel spieszył się do domu. Inne dzieci na miejscu Filipa
byłyby może wściekłe na Mikkela i życzyłyby mu, żeby się zaraził wszystkimi śmiertelnymi
chorobami świata. Może układałyby plan strasznej zemsty, do realizacji której przydałby się sznur
albo tory kolejowe. Może też zgłosiłby się na policję, bo przecież muszą być jakieś przepisy,
pozwalające ukarać kogoś, kto postępuje w tak podstępny sposób.
Filip jednak nie był na Mikkela wściekły. Nie był nawet na niego zły. Mikkel zrobił tylko to, do
czego zmusił go Soren. To oczywiście przykre, że Filip ucierpiał, ale nie była to, w gruncie rzeczy,
wina Mikkela. Poza tym, w końcu nic się nie stało. Wprawdzie niewiele brakowało, ale jednak Filip
wyszedł z piwnicy w jednym kawałku.
- Co to, jeszcze tu jesteś, Filipie?
Jorgen, nauczyciel matematyki wszedł akurat do klasy. Włosy miał w nieładzie, a spodnie i
rękawy umaza-ne kredą. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie czegoś pilnie szuka.
- Gdzie ja to mogłem podziać?
- Ja tylko... - Filip nie dokończył, obserwując Jorgena, który rozglądał się po całej klasie w
poszukiwaniu swojej zguby.
W ogóle nie zwrócił uwagi, że mnie nie było
- pomyślał Filip. -
Minęła cała godzina matematyki, a
on nie zauważył, że moje miejsce jest puste.
- A, jest! - zawołał Jorgen i niemal biegiem ruszył w stronę parapetu okna. Wziął kubek, stojący
między terrarium a dużym kaktusem i westchnął z ulgą: - Stracić swój kubek do kawy, to prawie
jakby się straciło nogę. - Podszedł do drzwi. - Miłego weekendu, Filipie! - dodał.
- Nawzajem - odpowiedział Filip i pomyślał sobie, że Jsrgen za pół godziny nie będzie w ogóle
pamiętał, że go spotkał.
Podszedł do terrarium i zajrzał do środka przez przybrudzoną ścianę. Z cienia pod zielonymi
liśćmi spojrzały na niego czarne oczy pająka.
***
Filip zauważył kota właściwie dopiero po tym, jak go zobaczył. Jechał właśnie ścieżką rowerową
wzdłuż parku, gdy jego wzrok natrafił na coś, czego z początku nie zidentyfikował. Dopiero trzy
sekundy później i trzydzieści pięć metrów dalej dotarło do niego, co tak naprawdę widział.
Postanowił zawrócić i sprawdzić, co przykuło jego uwagę. Rzeczywiście, wcale się nie pomylił.
Wysoko, niemal na szczycie buku, siedział czarny kot.
Filip odstawił rower i podszedł do drzewa. Kot wyglądał na nieco zdezorientowanego. Chyba nie
wiedział, jakim cudem się znalazł na drzewie i dlaczego ziemia jest tak daleko.
- Nie możesz zejść? - zapytał, a zielone ślepia kota zwróciły się w jego stronę. Gałąź, na której
utknął, chwiała się na wietrze. Kot wbił pazury mocno w korę. Nie ulegało najmniejszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates