|
Podstrony |
|
|
- Index
- Tolkien J.R.R. - Łazikanty, e-booki, J.R.R Tolkien wszystkie książki
- Tolkien J.R.R. - Rudy Dzil i Jego Pies, e-booki, J.R.R Tolkien wszystkie książki
- Uzdrowienie Miedzypokoleniowe -Robert DeGrandis SSJ, AAAE-booki i mp3 katolickie ksiazki skany nowe oraz stare
- Verne.Juliusz.Wyprawa.do.wnetrza.Ziemi.PL.PDF.eBook.(osloskop.net), Ksiazki - e-booki
- Trybusiewicz J. De Maistre, AAAE-booki i mp3 katolickie ksiazki skany nowe oraz stare
- Uczeń.Jedi.-.Dave.Wolverton.-.Narodziny.Mocy.(osloskop.net), Ksiazki - e-booki
- Twój własny introwertyk poradnik użytkownika - eioba, E-booki, Artykuły, Różne
- Turner Linda - Rod Coltonow 02 - Prezent dla Rebeki, E-BOOKI
- Tylko w Twoich snach - 9, E-booki, von Ziegesar Cecily - Plotkara
- Tylko Ty decydujesz o Swojej finansowej przyszłości, E-Booki, Złote Myśli
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sp6zabrze.htw.pl
|
|
|
|
|
Tom Clancy 8.2 - Dekret, E-Booki, Tom Clancy, Cykl z Jackiem Ryanem |
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Tom Clancy Dekret Tom drugi Przekład: Krzysztof Wawrzyniak Data wydania: 1999 Data wydania oryginalnego: 1997 Tytuł oryginału: Executive Orders Spis treści 21 Związki Patrick O’Day był wdowcem. Jego życie uległo nagłej zmianie po bolesnym wstrząsie, jakiego doznał po krótkim okresie dość późno zawartego małżeństwa. Deborah była ekspertem kryminalistyki w Centralnym Laboratorium FBI i w związku z tym wiele podróżowała po kraju. Pewnego popołudnia rozbił się samolot, którym wracała z Colorado Springs. Przyczyn katastrofy nigdy nie ustalono. Był to pierwszy jej wyjazd służbowy po urlopie macierzyńskim. Osierociła czternastotygodniową córeczkę imieniem Megan. Megan miała już dwa i pół roku, a inspektor O’Day nadal nie mógł się zdecydować, jak powiedzieć swojej córce, że jej matka nie żyje. Miał fotografie i nagrania magnetowidowe, ale przecież nie można, ot tak, po prostu, wskazać palcem na kolorową odbitkę czy fosforyzujący ekran i powiedzieć: „To jest mamusia!”. Megan mogłaby wtedy dojść do wniosku, że życie jest czymś sztucznym, a to mogłoby mieć zgubny wpływ na rozwój dziecka. Inspektora dręczyło jeszcze jedno bardzo istotne pytanie, które domagało się szybkiej odpowiedzi: czy mężczyzna, którego los uczynił samotnym rodzicem, potrafi wychować córkę? Skoro wychowuje ją sam, musi być podwójnie opiekuńczy, mimo wielkiego obciążenia pracą zawodową, podczas której rozwiązał ostatnio sześć spraw porwań. O’Day był wysoki, muskularny, wysportowany i ważył ponad dziewięćdziesiąt kilo. Gdy objął nowe stanowisko, musiał zrezygnować z wiechciowatych wąsów, gdyż na podobną ekstrawagancję nie pozwalał wewnętrzny regulamin centrali FBI. Uchodził za policjanta bardzo twardego, jednego z najtwardszych. Jego oddanie córeczce z pewnością wywołałoby uśmieszki kolegów, gdyby o tym wiedzieli. Megan miała długie blond włosy. Ojciec co rano je czesał tak długo, aż nabierały jedwabistej miękkości. Jeszcze przedtem ją ubierał, zawsze w jakąś barwną sukieneczkę, i z powagą karmił. Dla Megan ojciec był wielkim opiekuńczym niedźwiadkiem, który głową sięgał chyba nieba. Potrafił porwać ją z ziemi i unieść w górę z prędkością rakiety. Wtedy mogła objąć ojcowską szyję rączkami. I dziś rytuał został zachowany. — Ojej, udusisz mnie! — jęknął ojciec. — Boli? — spytała Megan, udając niepokój. Na twarzy ojca rozlał się uśmiech. — Dziś nie boli. Wyprowadził małą z domu, otworzył drzwiczki zabłoconej półciężarówki, posadził córkę w dziecięcym foteliku i starannie zapiął pasy. Zajął miejsce za kierownicą i na siedzeniu obok położył pudełko ze śniadaniem Megan i wypełniony kwestionariusz. Była punkt szósta trzydzieści. A więc najpierw do przedszkola. Zapalając silnik, patrzył na Megan, ale przed oczami miał obraz jej matki. Codziennie patrzył na Megan, a widział Deborah. Zamknął oczy, zacisnął usta. Po raz tysięczny zadawał sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego właśnie ten Boeing 737 z Deborah w fotelu 18-F? Byli małżeństwem zaledwie przez szesnaście miesięcy. Nowe przedszkole było lepsze, bo znajdowało się po drodze do biura. Sąsiedzi wysyłali tam bliźnięta i byli zachwyceni. O’Day skręcił na Ritchie Highway i zaparkował na wysokości sklepu 7-Eleven, gdzie zawsze kupował karton kawy na dalszą drogę. Przedszkole było po tej stronie. Opiekowanie się gromadą cudzych dzieci, to nie lada praca, pomyślał wychodząc z wozu. Kierowniczka przedszkola, panna Marlene Daggett, była tu już od szóstej rano, by przyjmować dzieci urzędników jadących do pracy w stolicy. Po nowe dzieci wychodziła zawsze przed budynek. — Pan O’Day? A to jest z pewnością Megan! — Jak na tak wczesną godzinę, tryskała energią. Megan, nieco niepewna, spojrzała pytająco na ojca. Jednakże zainteresowały ją dalsze słowa panny Daggett: — On też ma na imię Megan. Weź niedźwiadka, jest twój! Czeka od wczoraj. Zachwycona Megan porwała i przytuliła włochatego potworka. — Naprawdę mój? — Twój — odparła wychowawczyni i zwracając się do O’Daya spytała: — Wypełnił pan kwestionariusz? Wytrawny agent FBI pomyślał, że wyraz twarzy panny Daggett świadczy wyraźnie o tym, że jej zdaniem niedźwiadkami można zawsze kupić sympatię. — Oczywiście. — Podał wypełniony poprzedniego wieczoru formularz. Megan nie ma żadnych problemów zdrowotnych, żadnej alergii na lekarstwa, mleko czy inne produkty żywnościowe. Tak, w nagłym wypadku można odwieźć ją do miejscowego szpitala. Inspektor wpisał numer telefonu w pracy, numer pagera, numer telefonu swoich rodziców oraz rodziców Deborah, którzy okazali się wyjątkowo dobrymi dziadkami. Przedszkole w Giant Steps było znakomicie prowadzone. O’Day nawet nie wiedział, jak dobrze, gdyż panna Daggett nie mogła i nie powinna zdradzać sekretów: każdy rodzic był sprawdzany. I to jak najbardziej urzędowo. — No cóż, Megan, najwyższy czas na poznanie nowych przyjaciół i na zabawę — obwieściła panna Daggett. — Będziemy się nią dobrze opiekować — zapewniła inspektora. O’Day powrócił do półciężarówki z uczuciem lekkiego żalu, jaki zawsze odczuwał odchodząc od córki, bez względu na to, gdzie i z kim ją pozostawiał. Przebiegł na drugą stronę drogi do sklepu, by kupić swój kubek kawy na drogę. Na dziewiątą miał zaplanowaną konferencję roboczą w celu omówienia postępu dochodzenia w sprawie katastrofy. Dochodzenie znajdowało się już w ostatniej fazie uzupełniania drobnych luk. Po konferencji czekało go przerzucanie stosu papierków, co mu jednak nie powinno przeszkodzić w odebraniu Megan z przedszkola w wyznaczonym czasie. Czterdzieści minut później dotarł do centrali FBI na rogu Pennsylvania Avenue i Dziesiątej Ulicy. Stanowisko inspektora do specjalnych poruczeń dawało mu prawo do zarezerwowanego miejsca na parkingu, z którego poszedł tego ranka prosto na strzelnicę w podziemiach gmachu. Już w młodości był jako skaut doskonałym strzelcem, a potem przez wiele lat w wielu biurach terenowych FBI pełnił funkcję instruktora wyszkolenia strzeleckiego. Ten szumny tytuł oznaczał, że jego posiadacz miał nadzorować szkolenie w strzelaniu, a było ono ważną częścią życia każdego policjanta, choćby nie miał potem żadnej okazji oddania strzału do żywego człowieka. O’Day dotarł na strzelnicę o siódmej dwadzieścia pięć. O tak wczesnej porze mało kto tu zaglądał. Mógł więc spokojnie wybrać dwa pudełka amunicji do swego Smith & Wessona 1076 kalibru 10 mm oraz dwie tarcze sylwetkowe typu Q. Kontur był dużo mniejszy niż człowiek nawet niskiego wzrostu — ot, wielkości farmerskiej bańki mleka. Inspektor przypiął tarczę do stalowej linki na kołowrocie i na panelu ustawił odległość dziesięciu metrów. Gdy nacisnął guzik elektrycznego wyciągu i tarcza wolno powędrowała na wyznaczoną jej pozycję, zaczął leniwie przerzucać strony przeglądu sportowego leżącego na pulpicie. Tarcza wreszcie przybyła do celu, specjalny mechanizm obrócił ją bokiem, tak że stała się prawie niewidoczna — urządzenia na strzelnicy pozwalały na programowanie zadań. Nie patrząc na pulpit, O’Day wystukał przypadkowe czasy i, opuściwszy ręce, czekał skupiony. Nie myślał już leniwie. Spięty czekał na Złego. A Zły, zapędzony w ślepy zaułek, gdzieś tu się czaił. Groźny Zły, gdyż rozpowiedział, gdzie trzeba, że nigdy nie wróci za kratki, nigdy nie da pojmać się żywcem. W swojej długiej karierze O’Day słyszał to już wielokrotnie i gdy tylko było można, dawał przestępcy szansę na dotrzymanie słowa. Ale w końcu wszyscy się łamali. Rzucali broń, robili w spodnie albo nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plsylkahaha.xlx.pl
|
|
|