|
Podstrony |
|
|
- Index
- Uzdrowienie Miedzypokoleniowe -Robert DeGrandis SSJ, AAAE-booki i mp3 katolickie ksiazki skany nowe oraz stare
- Trick.Photography.and.Special.Effects.2nd.Edition.eBook, Trick Photography and Special Effects 2nd Edition
- Toy Land - Robert J. Szmidt, FAJNE, Inne Extra
- Truskawkowy Milioner - Robert Maicher, Ebooki - Motywacja i sukces
- Ukryte tajemnice rozanca - Ks Jan Twardowski, plimuniek
- Ukryte talenty James Erica, Powieści i opowiadania(1)
- VSX-C100 manual EN, ebook, manuale do ampitunerów itp
- VSX-C100 manual EN (1), ebook, manuale do ampitunerów itp
- Understanding Constructive Semantics (Spinoza Lecture), ebook, filozofia, spinoza
- Vera Falski - Za żadne skarby, e-booki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- grzeda.pev.pl
|
|
|
|
|
Ukryte skarby - Nora Roberts, ebook, ebook |
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Nora Roberts Ukryte skarby Tytuł oryginału Hidden Riches P ROLOG ie chciał tu byæ. Nie chciał byæ uwiêziony w tym eleganckim starym domu, nêkany i drêczony przez nie daj¹ce mu spokoju duchy. Pora ju¿ przykryæ meble pokrowcami, zamkn¹æ drzwi na klucz i odejœæ. Musiał opuœciæ ten dom, a opuszczaj¹c go, uwolniæ siê od koszmarów. – Kapitanie Skimmerhorn? Jed zesztywniał na dŸwiêk tych słów. Od zeszłego tygodnia nie był ju¿ kapitanem. Zło¿ył rezygnacjê, oddał odznakê, ale ju¿ znudziło mu siê to wyjaœniaæ. Usun¹ł siê z drogi dwóm tragarzom znosz¹cym w ów mroŸny poranek po schodach palisandrowy kredens do wielkiego holu, a potem na zewn¹trz domu. – Tak? – Mo¿e zajrzy pan na górê, czy wziêliœmy wszystko, czego pan sobie ¿yczył. Nam siê zdaje, ¿e to ju¿ wszystko. – Dobrze. Ale nie chciał wchodziæ po tych schodach, przejœæ przez te pokoje. Nawet puste przypominały mu zbyt wiele. Odpowiedzialnoœæ, pomyœlał, ruszaj¹c niechêtnie. Zbyt czêsto pojawiała siê w jego ¿yciu, by miał teraz o niej zapomnieæ. Coœ ci¹gnêło go w stronê jego dawnego pokoju. Pokoju, w którym dorastał, pokoju który zajmował, kiedy zamieszkał tu samotnie. Ale zatrzymał siê na krok przed progiem. Mocno zacisn¹ł piêœci w kieszeniach i czekał, a¿ wspomnienia dosiêgn¹ go niczym kula snajpera. W tym pokoju płakał – oczywiœcie ukradkiem i wstydliwie. ¯aden Skimmerhorn nie okazywał publicznie słaboœci. A kiedy jego łzy obeschły, planował tu zemstê. Błahe, dziecinne plany odwetu, które zawsze uderzały w niego rykoszetem. W tym pokoju nauczył siê nienawiœci. Ale przecie¿ to tylko pokój. To tylko dom. Przekonał siê o tym przed laty, kiedy jako dorosły mê¿czyzna wrócił, by w nim 2 N zamieszkaæ. I czy nie był zadowolony? Zadał sobie teraz pytanie. Czy to nie było proste? A¿ do chwili, kiedy Elaine… – Jedydiaszu. Wzdrygn¹ł siê. Zanim siê zreflektował, jego rêka siêgnêła po broñ, której ju¿ nie nosił. Ten gest i to, ¿e tak siê pogr¹¿ył w niezdrowych rozmyœlaniach, i¿ dał siê zajœæ od tyłu, przypomniało mu, dlaczego nie nosi ju¿ broni u boku. Opanował siê i spojrzał na swoj¹ babkê. Honoria Skimmerhorn Rodgers, spowita szczelnie norkami, z dyskretnymi, odpowiednimi do noszenia w dzieñ brylantami migoc¹cymi u jej uszu, miała piêknie ufryzowane œnie¿nobiałe włosy. Wygl¹dała jak szacowna matrona zd¹¿aj¹ca na obiad w ulubionym klubie. Ale jej oczy, równie ¿ywe i błêkitne jak jego własne, były pełne troski. – Miałam nadziejê, ¿e przekonam ciê, ¿ebyœ zaczekał – powiedziała cicho i wyci¹gnêła rêkê, by poło¿yæ j¹ na jego ramieniu. Odruchowo uchylił siê. Skimmerhornowie po prostu nie lubi¹ czułoœci. – Nie ma sensu czekaæ. – A to ma sens? – wskazała pusty pokój. – Czy opuszczenie domu, porzucenie wszystkiego, co do ciebie nale¿y, ma sens? – Nic w tym domu nie nale¿y do mnie. – Absurd – w jej glosie pojawił siê cieñ bostoñskiego akcentu. – Z braku prawdziwych właœcicieli? – odwrócił siê plecami do pokoju, by spojrzeæ jej w twarz – bo tak siê zło¿yło, ¿e zostałem przy ¿yciu? Nie, dziêkujê. Gdyby nie martwiła siê tak o niego, dałaby mu dobr¹ nauczkê za tê niegrzeczn¹ odpowiedŸ. – Mój drogi, nie ma o tym mowy. Ani niczyjej winy – przyjrzała siê mu uwa¿nie i zamilkła. Potrz¹snêłaby nim, gdyby mogło to coœ zmieniæ. Zamiast tego dotknêła jego policzka. – Ty po prostu potrzebujesz czasu. 3 Ten gest sprawił, ¿e jego miêœnie napiêły siê. Musiał zmobilizowaæ cał¹ siłê woli, by nie uchyliæ siê spod tych delikatnych palców. – I właœnie w ten sposób go sobie zapewniam. – Wyprowadzaj¹c siê z rodzinnego domu. – Rodzinnego? – rozeœmiał siê, a echo jego œmiechu rozległo siê w holu nieznoœnie głoœne. – Nigdy nie byliœmy rodzin¹, ani tu, ani nigdzie. Jej spojrzenie, łagodne i pełne współczucia, stwardniało. – Udawanie, ¿e przeszłoœæ nie istnieje, jest tak samo złe, jak tkwienie w niej. Co ty wyprawiasz? Odrzucasz wszystko, co zdobyłeœ, wszystko co zawdziêczasz sam sobie? Byæ mo¿e nie przyjêłam z entuzjazmem zawodu, jaki sobie wybrałeœ, ale to był twój wybór, i to trafny. Wydaje mi siê, ¿e bardziej przysłu¿yłeœ siê nazwisku Skimmerhornów, kiedy zostałeœ kapitanem, ni¿ wszyscy twoi przodkowie ze swoimi pieniêdzmi i pozycj¹ towarzysk¹. – Nie zostałem policjantem, ¿eby przysługiwaæ siê mojemu cholernemu nazwisku. – Nie – powiedziała spokojnie. – Zrobiłeœ to dla samego siebie, wbrew przemo¿nej presji rodziny, wł¹czaj¹c w to i mnie. Odsunêła siê od niego i ruszyła korytarzem. Mieszkała tu kiedyœ, dawno temu, jako panna młoda. Nieszczêœliwa panna młoda. – Patrzyłam, jak zmieniasz swoje ¿ycie i bałam siê. Poniewa¿ wiedziałam, ¿e zrobiłeœ to tylko dla siebie. Czêsto zastanawiałam siê, sk¹d wzi¹łeœ na to tyle siły. Odwróciła siê i przyjrzała mu siê, synowi swojego syna. Odziedziczył efektown¹ urodê Skimmerhornów. Br¹zowe włosy, rozwichrzone przez wiatr, okalały szczupł¹, koœcist¹ twarz, teraz wyraŸnie spiêt¹. Martwiła siê, jak ka¿da kobieta, bo stracił na wadze, choæ jego zaostrzone rysy zyskały na wyrazie. W wysokiej sylwetce o szerokich ramionach kryła siê siła, która zarazem podkreœlała i kontrastowała z romantyczn¹ mêsk¹ urod¹ bladozłotej cery i wra¿liwych ust. Jego oczy, głêbokie i 4 intensywnie błêkitne, unikały jej spojrzenia. Były teraz równie udrêczone i wyzywaj¹ce jak oczy tego nieszczêœliwego chłopca, którego tak dobrze pamiêtała. Ale nie był ju¿ chłopcem, a ona bała siê, ¿e mê¿czyŸnie nie mo¿e ju¿ pomóc. – Nie chcê patrzeæ, jak znowu zmieniasz swoje ¿ycie, tym razem z niewłaœciwych powodów – potrz¹snêła głow¹, wracaj¹c do niego, zanim zd¹¿ył odpowiedzieæ. – Mogłam mieæ zastrze¿enia, kiedy po œmierci rodziców zamieszkałeœ tu samotnie, ale to równie¿ była twoja decyzja. A po pewnym czasie zaczêłam rozumieæ, ¿e znowu wybrałeœ właœciwie. Ale czy tym razem twoj¹ reakcj¹ na tê tragediê ma byæ sprzedanie domu, zrezygnowanie z kariery? Odczekał chwilê. – Tak. – Zawiodłeœ mnie, Jedydiaszu. To zabolało. Rzadko wypowiadała to zdanie, a sprawiło mu wiêkszy ból ni¿ stek wyzwisk, jakimi obrzucał go ojciec. – Wolê ciê zawieœæ, ni¿ odpowiadaæ za ¿ycie choæby jednego policjanta. Nie jestem w stanie byæ dowódc¹ – spojrzał na swoje dłonie, zacisn¹ł je. – Mo¿e ju¿ nigdy nim nie bêdê. A co do domu, ju¿ dawno powinno siê go sprzedaæ. Po wypadku. Zostałby sprzedany, gdyby Elanie zgodziła siê na to. Coœ jakby utkwiło mu w gardle. Poczucie winy miało smak ¿ółci. – Teraz jej te¿ ju¿ nie ma, a decyzja nale¿y do mnie. – Nale¿y – zgodziła siê. – Ale popełniasz bł¹d. W jego ¿yłach zakipiała wœciekłoœæ. Miał ochotê uderzyæ w coœ, uderzyæ kogoœ, okładaæ piêœciami czyjeœ ciało. Zbyt czêsto nawiedzało go to uczucie. Właœnie dlatego nie był ju¿ kapitanem J.T. Skimmerhornem z departamentu policji w Filadelfii, lecz zwykłym obywatelem. – Nie rozumiesz? Nie mogê tu mieszkaæ. Nie mogê tu sypiaæ. Muszê siê st¹d wydostaæ. Ja siê tu duszê. – Wiêc wróæ ze mn¹ do domu. Na œwiêta. Przynajmniej do Nowego Roku. Daj sobie trochê czasu, zanim zrobisz coœ 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plsylkahaha.xlx.pl
|
|
|