Tom 1 - Igraszki - Palmer Diana

Podstrony
 
Tom 1 - Igraszki - Palmer Diana, BALOGH MARY, ALEXANDER MEG, BASSO ADRIENNE, CAMP CANDSACE, CATHERINE COULTER, ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DIANA Palmer
IGRASZKI
PrzełoŜyła
AnnaMackiewicz
1
Rozdziałpierwszy
Nadworzepadałdeszcz.AbbySummerzsunęłazramionbeŜowytrencz;namiękkimdywanieprzy
jejbiurkupojawiłysięmalutkiekałuŜe.Zdjęłazgłowykapeluszzmałymrondem,ukazującgęste
splotysrebrnychwłosów.Nawetprzemoczona,miaławsobiegracjęiszyk,któreprzyciągałyoko.
Dwudziestosześcioletnia kobieta wyglądała o parę lat młodziej ze swą szczupłą budową ciała i
delikatnymirysamitwarzy.
Powiesiła płaszcz na wieszaku, ukazując długie palce i starannie wypielęgnowane paznokcie.
Ciemnozielone oczy patrzyły ze spokojem i lekkim chłodem taką Abby Summer widziało
otoczenie. Znana była w biurze prawnym McCalluma, Dopplera, Hedelwhite'a i Smitha ze swej
pogodyispokoju,którezachowywaławnajbardziejnawetnerwowychsytuacjach.Odrokubyła
sekretarkąGreysonaMcCallumaianirazuniestraciłapanowanianadsobą,niepodniosłagłosu,nie
wybuchnęła płaczem, a przede wszystkim nie rzuciła jeszcze pracy. A to było znakiem
niewątpliwegoheroizmuGreysonMcCallummiałustalonąopinięiniebyłatozcałąpewnością
opiniaczłowiekaspokojnegoiopanowanego.
McCallumistarypanDopplerbyligłównymiosobamiwfirmie.DickHedelwhiteoddawnajuŜnie
Ŝył,alejegonazwiskopozostałownazwiefirmynaznakszacunkuipamięci.JerrySmithpracował
tuodniedawna.AbbyiJanDickinsonprowadziłysekretariat,aledoAbbynaleŜałaobsługajaskini
lwa, jak nazywano gabinet McCalluma. Był on znanym w całym kraju prawnikiem, jego sława
przyciągała klientów aŜ z Nowego Jorku, podczas gdy Doppler i Smith specjalizowali się raczej
wsprawachrozwodowychicywilnych.TakwięcJanmiałałatwiejszyŜywot:pracowaładladwóch
spokojnych, cierpliwych szefów. Nikt i nigdy nie ośmieliłby się przypisać tych dwóch cech
McCallumowi.
Abbyzdjęłapokrywęzelektrycznejmaszynydopisaniaisięgnęładośrodkowejszufladyposwój
terminarz.Nieznalazłagozajrzałagłębiejiotworzyłaszerokooczyzezdumienia.PrzecieŜzawsze
tambył!
Przeszukałasąsiedniąszufladę,aŜwkońcuzauwaŜyłagoleŜałnapudełkuzkalką.Niebyłoto
jego właściwe miejsce, a w dodatku Abby nie mogła sobie przypomnieć, czy w piątek przed
wyjściempołoŜyłagowłaśnietam.
Otworzyła kalendarz na poniedziałku i szybko przebiegła wzrokiem znajome nazwiska, aŜ
spostrzegłaczarnygryzmoł,odbijającysięnatlejejschludnych,drobnychliter.Nagodzinęczwartą
popołudniuwpisałjakieśnazwiskoszef,McCallum.Abbypoczuła,jakkrewuderzajejdogłowy.
DrŜącą ręką rzuciła czarny notes na lśniącą powierzchnię biurka. Otworzyła go i spojrzała raz
jeszcze,czującjednocześnieprzypływpaniki,któranakazywałajejczymprędzejwybieczbiura.
RobertC.Dalton,16.00,RobertC.Daltonliterywobłąkanymtańcuskakałyjejprzedoczami.
Oczywiście, nazwisko Dalton nie było w Atlancie rzadkością. W ksiąŜce telefonicznej moŜna by
znaleźćmnóstwoosóbotymnazwisku.AleAbbybyłapewna,mogłabysięzałoŜyćotygodniową
pensję, Ŝe ten Robert C. Dalton pochodzi z Charlestonu i Ŝe jest męŜem spadkobierczyni
stoczniowegoimperium.AbbywiedziałarównieŜ,Ŝemusiznaleźćsposób,abyopuścićbiuroprzed
czwartąpopołudniu.
Byłatakzaabsorbowanamyślami,Ŝenieusłyszaładzwonkatelefonuwewnętrznego.Dopierodrugi
dzwonekwyrwałjązzamyślenia;przycisnęłaguzikdrŜącympalcem.
-
Tak,słuchamodezwałasięcicho.
-
Przynieśnotatnikusłyszałaszorstki,donośnygłos.
AutomatyczniesięgnęłapoduŜyblokiołówekizerwałasięnanogi.Tobyłtydzień,wktórym
odbywałysięprocesysądowe,McCallummiałpierwsząsprawędziśo9.30.ByłajuŜprawie9.00.
Dotarciedosąduzajmiemudziesięćminutpięć,jeślipojedzieszybkimjakbłyskawicaPorchei
teraz,wostatniejchwilistwierdził,Ŝechciałbycośdodaćdoswojejpetycjisądowej.Zanimjej
podyktujetekst,zostaniemniejniŜpięćminutnanapisanietegonamaszynie,z kopiami,bez
Ŝadnegobłędutak,jakszefsobieŜyczy.Podchodzącdodrzwijegogabinetuwiedziała,Ŝenie
zdołategozrobićwtymstanie.
2
UsiądźburknąłMcCallum,niepodnoszącwzrokuznadkartki,którąwłaśnieczytał.
Abbyusiadłasadowiącsięzwdziękiemnabrzegujednegozbrązowychkrzesełizatrzymaławzrok
na jego szerokich ramionach i mocnych, grubych palcach, które trzymały jakieś pismo. Robił
wraŜenieraczejzawodowegozapaśnika,niŜznanegoprawnika.Nietylkodlatego,Ŝebyłwysokii
mocnozbudowany.PotrafiłuŜywaćsłówduŜoefektywniejniŜsiłyfizycznej.Abbywidziałakiedyś
wsądzie,jakdoprowadziłdorosłegomęŜczyznę,świadkawprocesie,dołez.Byłwstaniezmiękczyć
najtwardszegoosobnika,uŜywającswojegogłębokiego,matowegogłosu.
Niewątpliwiehamowałswojeagresywneinstynktywobecnościkobiet,ajegobiurobyłoichpełne.I
wszystkiewjakiśsposóbdosiebiepodobne:doświadczone,dojrzałe,wysokiebrunetki,zdolnei
lekko znudzone. Kobiety zombie mówiła o nich Abby, gdy miała chęć poprawić sobie
samopoczucie. Ich rozmowy zdawały się dotyczyć wyłącznie najnowszych perfum i ostatniego
podarunkuodszefa.Wszystkiepłaszczyłysięprzednim,aleŜadnanieprzetrwaładłuŜej,niŜparę
tygodni.Onzaś,mimoswoichczterdziestulat,byłwciąŜkawaleremiwcaleniespieszyłsięze
zmianąstanucywilnego.
Przyglądaszmisię?spytałszorstko,jegodziwne,blade,szareoczynaglechwyciłyjejwzrokw
kleszcze.
Ledwopowstrzymałasię,Ŝebymunieodpyskować,Ŝtrudemzachowałaspokój.Trzymałaswoją
Ŝywąosobowośćwścisłychryzach,chowałająpodprostym,szarymkostiumemiokularami,które
wcale nie musiała nosić. Dzięki takiemu wyglądowi dostała posadę. „W Ŝadnym wypadku nie
moŜesz wyglądać jak kobieta sukcesu, ale teŜ nie jak cieplarniany kwiat" ostrzegła ją jej
przyjaciółkaJan,gdyprzyszławsprawiepracy.TylkokobietyMcCallumamogłybyćpełnekolorui
Ŝycia.Osobasiedzącazaklawiaturąmaszynydopisanianiepowinnasięzanadtoodcinaćodtła
ściany,którąmazaplecami;jejobowiązkiemjestdziałaćnaszefakojąco.TakwięcAbbyprzybrała
swojągarderobęi(osobowość)wstonowanebarwy,dolamusaodkładającwdzięk,dziękiktóremu
stałasięniezłądziennikarką,ispokojniezaczęłanowąpracę.Prawienigdynietęskniłazastarym
Ŝyciem,zadreszczykiememocjitowarzyszącymdziennikarstwu.Prawienigdy.
TakiepanodnosiwraŜenie,panieMcCallum?spytałazuprzejmymuśmiechem.
Przymknął oczy i przyglądał się jej świdrującym spojrzeniem, które zdawało się sięgać do
najgłębszych miejsc jej duszy, do sekretnych zakątków zamkniętych przed dostępem światła
dziennego.
Starannie,bezsłowa,wyrwałŜółtąkartkęzleŜącegoprzednimnotatnikaipchnąłjąprzezbiurko.
Przepisztonamaszynierzuciłszorstko.–PotemzadzwońdopannyNichols,dojejmieszkania
ipowiedz,Ŝejutroosiódmejwieczoremprzyjadęponiąnabalet.
„Bezemnie, Greysonie McCallum,niebyłbyś wstanienawet romansować" pomyślała. To ona
wysyłałakobietomszefakwiatyisłodycze,ugłaskiwałaje,gdyzapomniałospotkaniach,łagodnie
wypraszałajezbiura,gdynadchodziły,aonbyłzajęty...
-
Tak,proszępanapotwierdziła,stawiającwnotesiemałyznaczek.
-
Zadzwońjeszczedomojegobrataipowiedzmu,ŜebyodwołałswójlotdoParyŜadodałponuro.
–NiechsięniewaŜy,powtarzam,niechsięniewaŜyodwozićtejfrancuskiejdziwkidodomu.Acha,
ijeszczejedno:zadzwońdomojejmatkiipowiedz,Ŝejeślionnieposłucha,utnęmugłowę.
„Nieprzyjemna sprawa" westchnęła, robiąc kolejną notkę. „Nickowi się to nie spodoba". Był
rzeczywiściezakochanywColetteiniewątpiła,Ŝepostąpitak,jakbędzieuwaŜałzastosowne,
niezaleŜnieodnerwowychpogróŜekGreysona.WiedziałateŜ,ŜepaniMcCallumnieprzestraszysię
tej wiadomości kochała młodszego syna do szaleństwa, a wybuchami starszego niezbyt się
przejmowała.Przynimnicniemówiła,alegdytylkozniknął,narzekałananiegonarzekałairobiła
swoje.
-
Niepochwalasztego,prawda?spytałnagle.
Podskoczyła,zaskoczonapytaniem.
-
Dlaczego...ja...
3
-
Nieuśmiechajsiędomnietaksłodkowarknął.Itakwiem,comyślisz,pannoSummer.Alenie
potrzebujętwojejakceptacji,ajedyniewspółpracy.
„I ślepego posłuszeństwa, tak? pomyślała, starając się ukryć buntownicze błyski w zielonych
oczach.
Onmadwadzieściapięćlatprzypomniałamu.
Dwadzieściapięć,tak?Więcjestdorosłyiodpowiedzialny?Toczemuzadajesięztakąkobietą?
Odchyliłsiędotyłu,podniósłręceipalcamizaczesałgrzywkę.Białakoszulanapięłasięnaszerokiej
piersiirozchyliłazmysłowo,ukazującgrube,czarnewłosyporastająceumięśnionąklatkępiersiową.
Dodiabła,pannoSummer,nieznałaśchybawŜyciuzbytwielumęŜczyzn,skorouwaŜaszmojego
bratazaodpowiedziałnego.
TenwybuchagresywnejmęskościzaniepokoiłAbbyiwzbudziłjejnieufność.Szefnigdysiędoniej
niezalecałpowaŜnie,choćmiaławraŜenie,Ŝeczasemprzychodziłomutodogłowy.Rozmyślnie
robiła z siebie szarą myszkę. McCallum był typem męŜczyzny, w którym Ŝadna kobieta przy
zdrowychzmysłachnieulokowałabyswychuczuć.Byłzbytarogancki,zbytniezaleŜny,izabardzo
lubiłróŜnorodność.Jedyne,comógłzaoferować,tokrótkiromans,aAbbywcaleniemiałaochoty
angaŜowaćsięwtakizwiązek.Pomimokrótkiego,nieszczęśliwegomałŜeństwabyłanaderskromna
i opanowana, jak na kobietę w swoim wieku, co w nowoczesnym świecie sprawiało wraŜenie
anachroniczności.Razsparzyłasięboleśnieiterazlękałasięmiłosnychuniesień.
Pytamcię:czysądzisz,ŜeNickjestodpowiedzialny? powtórzył, wysuwając się do przodu i
opierającłokcienabiurku.Przyglądałsięjejbłyszczącymioczamispodobfitychbrwi.Co,udiabła,
sięztobądzisiajdzieje?
Spojrzałanajpierwnaniego,apotemnaswójnotatnik.„NocóŜpomyślałaalbomupowiem,"
albobędęmusiałastąduciec".
-
Wpańskimkalendarzujestspotkanie,któreniejazapisałamodezwałasięspokojnie,mając
nadzieję,Ŝewszystkowyjaśnisiępojejmyśli,iŜeniepotrzebniesiębała.
-
NaBoga,czypotrzebujętwojegopozwolenianato,Ŝebysięzkimśumówić?spytałzezłym
błyskiemwoku.
-
Och,nie,nietomiałamnamyśli–odpowiedziałaprędko.BezradnierozłoŜyłaręce.Chodzio
to...panieMcCallum,czypanDalton...Jawiem,Ŝetoniemojasprawa,aleczyRobertDalton
pochodzizCharlestonu?
Dziwnycieńprzebiegłprzezjegotwarz.ZłowieszczozmruŜyłoczy.
Tak,BobDaltonpochodzizCharlestonu.Czemupytasz?Znaszgo?Skąd?
Powinna się była domyśleć. Powinna była pociągnąć za język starego pana Dopplera, był tak
roztargniony, Ŝe nawet nie spytałby, czemu ją to interesuje. Ale kiedy McCallum pytał, musiał
uzyskać odpowiedź. Widziała to w jego napiętej twarzy, w jego śmiałym, niemal aroganckim
wzroku.
Jestdziesięćpodziewiątejprzypomniałamu.Klientczeka...
MoŜesobiepoczekać,sędziamoŜeprzełoŜyćrozprawę,alboJerrymoŜemniezastąpić.Jedno
jestpewne:nieopuścisztegobiura,dopókinieodpowiesz.Zkieszenikoszuliwyjąłpapierosai
zapaliłgo,przyciągającdosiebiepopielnicę.Odchyliłsiędotyłu.Nowięc?
-
Toniepana...
-
Zatrudniłemcięprzypomniał.MimoŜemiałemzastrzeŜenia.Jeślisądzisz,Ŝeprzekonuje
mniemaska,jakąnosisz,tosięmylisz.Jesteśdziśczymśwstrząśnięta,pannoSummer,jeszcze
ciętakiejniewidziałemi,oilesięniemylę,powodemjestBobDalton.Powiedzmi,Abby,bo
zadzwoniędoDaltonaijegospytam.
-
Czyonjestpanaprzyjacielem?spytałacicho.
4
-
Poniekądprzytaknął.Jegosrebrneoczyzwęziłysię.Chodźtu,powiedzmi...
Dumnieuniosłatwarz,starającsięwszelkimisiłamipowstrzymaćdrŜeniedolnejwargi.
JegoŜonanakryłanaswłóŜkurzekłapewnie,patrzącjakbrwiunosząsięzezdumienia.–
Wyrzuciłamniezpracy,wyjechałamzCharleston,boniemogłamtamwytrzymać...
Wpatrywałsięwniąprzezkilkasekund,aŜspytał:
-
Kiedy?
-
Ponad rok temu odparła głucho. Byłam wtedy asystentką redaktora naczelnego
popołudniówki.
Przezchwilępanowałacisza,aŜnagleMcCallumpodniósłsłuchawkęiwykręciłnumer.JuŜpo
chwilirozmawiałzeswymmłodszymkolegą,proszącgo,abyprzejąłsprawę.Szybkoudzieliłmu
wskazówek.
Zbierajsięszybkoiwychodź,masztylkopiętnaścieminut!rzuciłsłuchawkę.
Przezkilkasekundpatrzyłnaniąwmilczeniu,głębokozaciągającsiępapierosem.
Byłaśwnimzakochana?spytał.
Drgnęła.
-
Myślałam,Ŝetak.Omalnieumarłam,kiedyjegoŜonaotworzyładrzwi.Weszła,zbladłaizaczęła
wykrzykiwaćstraszneświństwapodwpływemtegostrasznegowspomnieniaprzymknęłaoczy.
-
CozrobiłDalton?
Pytaniezabolało,przywodzącjejnamyślogromponiŜenia,jakiewtedyprzeŜyła.
-
Powiedziałjej,Ŝetojagouwiodłamodpowiedziała,uśmiechającsięgorzko.JegoŜonamiała
pieniądze, gdyby się rozwiódł, straciłby wszystko, a ja nie byłam tego warta. Wyjechałam z
Charlestonu,aonutrzymałswójstanposiadania.
-
Wiedziałaś,ŜejestŜonaty?spytał,awjegooczachzalśniłdziwnybłysk,któregoniemogła
rozszyfrować.
-
Tak,wiedziałamroześmiałasię,alebyłtośmiechbezwesołości.Ale,odziwo,niesprawiałomi
toróŜnicy.Zabardzogokochałam,Ŝebyzwracaćnatouwagę.Aoncochwilęwspominał,Ŝejego
małŜeństwojestnieudaneiŜechcesięrozwieść.Chciałammuwierzyć.Niewiedziałamjeszcze,Ŝeto
niebezpieczniechciećczegośzabardzo.
Coczujeszdoniegoteraz?spytałcicho.
Ichoczyspotkałysię.
-
Niewiem.Niewidziałamgoodtamtejpory.Iniechcęgowidzieć.Bojęsiętegowyszeptała.
Bałasię,Ŝetojeszczenieminęło,Ŝekiedyonsięuśmiechnieizacznieprzepraszać,uwierzymu,bo
chceuwierzyć.
-
OdkądwyjechałamzCharlestonu,nawetsięznikimnieumówiłamciągnęła.
-
Wiem odpowiedział i było w jego głosie coś, co ją zakłopotało. Nie powinnaś czuć się
zmieszana,pannoSummer,znamludziiumiemczytaćwichduszach.Oddnia,wktórymweszłaś
domojegobiuraprzywdziałaśpancerzimuszęprzyznać,Ŝebardzomnietozmyliło.
Niechciałamsięwnicwplątać,wŜadenromanspowiedziała,pragnąc,Ŝebyzrozumiał.Nagle
stałosiędlaniejwaŜne,Ŝebyonzrozumiał,ŜeboisięDaltona,alerównieŜ,Ŝenigdynieoddałamu
siędokońca.śonaRobertawtargnęławsamąporę.AlewzrokMcCallumapowędrowałwstronę
drzwi.
-
Wejdź,Jerryodezwałsię,zapraszającwysokiego,jasnowłosegomęŜczyznędobiura.Proszę
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates