|
Podstrony |
|
|
- Index
- UMRZESZ O PÓŁNOCY Artur Morena, CZYTADŁO, Kryminały polskie
- UPARTY MILICJANT Jerzy Edigey, CZYTADŁO, Kryminały polskie
- Twarzą w twarz z demonem - wywiad, e-booki
- Urszula - Klub samotnych serc (kar)(1), muzyka, teksty piosenek
- Ty pójdziesz górą - Maria Ziółkowska, Klub siedmiu przygód
- Urszula - Klub samotnych serc (kar), Teksty Piosenek
- Umrzesz jak mężczyzna - Jerzy Edigey, Klub Srebrnego Klucza - kryminaly, Klub srebrnego kluczyka
- Twarz pokerzysty - Jozef Hen, Seria Klub Srebrnego kluczyka kryminały
- Tom 1. Opowieści o Liczyrzepie (Legendy o dolnośląskim Duchu Gór), góry i krajoznawstwo
- Usprawnij swoj serwis internetowy i zwielokrotnij zyski(1), E-Booki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jastrzab.xlx.pl
|
|
|
|
|
Twarz pokerzysty - Jozef Hen, Klub Srebrnego Klucza - kryminaly, Klub srebrnego kluczyka |
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Józef Hen Twarz pokerzysty klub srebrnego klucza Iskry Warszawa 1990 Autor przypomina, że „Twarz pokerzysty” jest powieścią, dziełem fikcji i wszystkie wydarzenia, postacie, miejscowości i lokale zostały wymyślone i nazwane przez autora. Wszelka ewentualna zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, postacia- mi etc jest czystym przypadkiem.(LJ) 1 Obudziło go światło. „Poczułem na powiekach ciężar - opowiadał. - Dziwne, prawda? To nagłe światło to nie była żadna zwiewność, przepastność, jasność lekka jak muślin, jak by pan mógł pomyśleć, zwaliło mi się na twarz coś gniotącego, coś, co nie pozwalało rozewrzeć powiek.” - Wstać - powiedziano spoza białej mgły. - Zbierajcie się. - A kurtka? - zapytał. - Ze wszystkim. Pomyślał, że musiało się stać coś dobrego: ktoś się o niego upomniał, wstawił, albo też sami doszli do wniosku, że jest niewinny. „Co pan chce? - mruknął człowiek, który to opowiadał. - Byłem wtedy bardzo, bardzo młody i głupi jak but.” Przez chwilę przyglądał się swojej nagiej stopie, grzebiącej w rozgrzanym piasku. Miałem przed sobą jego sflaczały brzuch, zarośnięte złotawym buszem piersi, twarz zaokrągloną i rumianą, jasne włosy, mocno już przerzedzone i siwiejące na skroniach, i na próżno próbowałem odtworzyć sobie z tego wszystkiego rysy jego lat młodzieńczych. Podbiegła do nas dziewczyna, opalona, uśmiechnięta i mocno zbudowana, ściągnęła z głowy gumowy czepek, rozrzuciła długie, jasne włosy; jej matka, rozwalona obok nas na nadmuchiwanym materacu, poruszyła się leniwie i wskazała dziewczynie ręcznik; córka nie wycierała się, dotykała tylko ręcznikiem płynących po ciele strużek wody, mężczyźni przypatrywali się jej słonecznemu ciału wzrokiem pełnym uznania, beznadziejnie złaknieni, wszyscy mężczyźni dokoła i ja też. „Moja córka” - powiedział. Podała mi rękę, trochę jakby onieśmielona, tak mi się przynajmniej wydawało. Szukałem w jej twarzy podobieństwa do ojca - chyba na próżno. Domyślił się tego i wyjaśnił: „Wtedy byłem do niej podobniejszy: miałem ostre rysy, twarz suchą, kościstą. Nie, nie dlatego, żebym nie dojadał. Naturalnie, więzienie to nie pensjonat. Ale chodziło o coś innego. Spalałem się. Byłem zawzięty. Młodość - uśmiechnął się z politowaniem. - Dziś, widzi pan, jestem urzędnikiem w ogromnym biurowcu, z którego po pracy wysypuje się ponad tysiąc osób, tysiąc mrówek. Wśród nich ja, Polak z teczką, jeden z wielu.” Więc on to tak tłumaczy, to swoje sflaczenie - domyśliłem się. „Pracuję, ale jestem bezczynny. Właściwie za nic nie odpowiadam - zwierzał się. - Nie wiem, czy pan to rozumie.” Rozumiałem. To był gość, który lubił brać na swoje barki odpowiedzialność, gość, który szukał guza. Przypatrywałem się jego córce i myślałem: „Ci głupcy, którzy powtarzają jak papugi, że młodzież przychodzi do gotowego.” Zagadka przyszłego losu tej dziewczyny niepokoiła mnie. „Czy ona zna tę historię?” - spytałem. „Dość powierzchownie - odpowiedział. - Ale czasem wypytuje mnie o szczegóły.” „Więc światło” - przypomniałem. „Światło” - powtórzył. Wyprowadzono go z mroku celi na korytarz. Tutaj ten z latarką zatrzymał się. - Dymitr - powiedział. - Masz, chłopie, szczęście. Major Zygmunt chce z tobą pogadać. - Godzina? - zapytał otulając się kurtką. - Która godzina? - Po piątej. - Nie śpi mu się czy co? - Ty, Dymitr, uważaj, lepiej nie strugać wariata. Radzę. - Będę pamiętał - mruknął. „Dymitr? - spytałem. - Dlaczego Dymitr?” „Przypadek - wyjaśnił. - Przeczytałem jedno takie opowiadanie. Spodobało mi się imię. Twarde i dziwne. Bo większość naszych pseudonimów była przejrzysta. Ujawniała tęsknoty tych, którzy je nosili. Brało się z Sienkiewicza albo też jakąś aluzję do nas samych, często nieuświadomioną: skrót imienia, przezwisko bogdanki, zapomniany herb. Dymitr był taki daleki ode mnie rzeczywistego, że stawał się absolutnie nierozszyfrowalny. Naprowadzał na mylny trop.” „Ten z latarką to był znajomy?” - spytałem. „Nie, strażnik. Wtedy, w czterdziestym piątym, było jeszcze tak, że wszyscy w gmachu wszystko wiedzieli, chodziło o skórę każdego, kto był po tej czy tamtej stronie. Strażnik stawał się uczestnikiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plsylkahaha.xlx.pl
|
|
|