Twarz pokerzysty - Jozef Hen

Podstrony
 
Twarz pokerzysty - Jozef Hen, Seria Klub Srebrnego kluczyka kryminały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Józef
Hen
Twarz
pokerzysty
klub
srebrnego klucza
Iskry Warszawa 1990
Autor przypomina, że „Twarz pokerzysty” jest
powieścią, dziełem fikcji i wszystkie wydarzenia,
postacie, miejscowości i lokale zostały wymyślone
i nazwane przez autora. Wszelka ewentualna
zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, postacia-
mi etc jest czystym przypadkiem.(LJ)
1
Obudziło go światło. „Poczułem na powiekach ciężar -
opowiadał. - Dziwne, prawda? To nagłe światło to nie była
żadna zwiewność, przepastność, jasność lekka jak muślin, jak
by pan mógł pomyśleć, zwaliło mi się na twarz coś gniotącego,
coś, co nie pozwalało rozewrzeć powiek.”
- Wstać - powiedziano spoza białej mgły. - Zbierajcie się.
- A kurtka? - zapytał.
- Ze wszystkim.
Pomyślał, że musiało się stać coś dobrego: ktoś się o niego
upomniał, wstawił, albo też sami doszli do wniosku, że jest
niewinny. „Co pan chce? - mruknął człowiek, który to
opowiadał. - Byłem wtedy bardzo, bardzo młody i głupi jak
but.” Przez chwilę przyglądał się swojej nagiej stopie,
grzebiącej w rozgrzanym piasku. Miałem przed sobą jego
sflaczały brzuch, zarośnięte złotawym buszem piersi, twarz
zaokrągloną i rumianą, jasne włosy, mocno już przerzedzone
i siwiejące na skroniach, i na próżno próbowałem odtworzyć
sobie z tego wszystkiego rysy jego lat młodzieńczych. Podbiegła
do nas dziewczyna, opalona, uśmiechnięta i mocno
zbudowana, ściągnęła z głowy gumowy czepek, rozrzuciła
długie, jasne włosy; jej matka, rozwalona obok nas na
nadmuchiwanym materacu, poruszyła się leniwie i wskazała
dziewczynie ręcznik; córka nie wycierała się, dotykała tylko
ręcznikiem płynących po ciele strużek wody, mężczyźni
przypatrywali się jej słonecznemu ciału wzrokiem pełnym
uznania, beznadziejnie złaknieni, wszyscy mężczyźni dokoła i ja
też. „Moja córka” - powiedział. Podała mi rękę, trochę jakby
onieśmielona, tak mi się przynajmniej wydawało. Szukałem
w jej twarzy podobieństwa do ojca - chyba na próżno. Domyślił
się tego i wyjaśnił: „Wtedy byłem do niej podobniejszy: miałem
ostre rysy, twarz suchą, kościstą. Nie, nie dlatego, żebym nie
dojadał. Naturalnie, więzienie to nie pensjonat. Ale chodziło
o coś innego. Spalałem się. Byłem zawzięty. Młodość -
uśmiechnął się z politowaniem. - Dziś, widzi pan, jestem
urzędnikiem w ogromnym biurowcu, z którego po pracy
wysypuje się ponad tysiąc osób, tysiąc mrówek. Wśród nich ja,
Polak z teczką, jeden z wielu.” Więc on to tak tłumaczy, to
swoje sflaczenie - domyśliłem się. „Pracuję, ale jestem
bezczynny. Właściwie za nic nie odpowiadam - zwierzał się. -
Nie wiem, czy pan to rozumie.” Rozumiałem. To był gość, który
lubił brać na swoje barki odpowiedzialność, gość, który szukał
guza. Przypatrywałem się jego córce i myślałem: „Ci głupcy,
którzy powtarzają jak papugi, że młodzież przychodzi do
gotowego.” Zagadka przyszłego losu tej dziewczyny niepokoiła
mnie. „Czy ona zna tę historię?” - spytałem. „Dość
powierzchownie - odpowiedział. - Ale czasem wypytuje mnie
o szczegóły.”
„Więc światło” - przypomniałem.
„Światło” - powtórzył.
Wyprowadzono go z mroku celi na korytarz. Tutaj ten
z latarką zatrzymał się.
- Dymitr - powiedział. - Masz, chłopie, szczęście. Major
Zygmunt chce z tobą pogadać.
- Godzina? - zapytał otulając się kurtką. - Która godzina?
- Po piątej.
- Nie śpi mu się czy co?
- Ty, Dymitr, uważaj, lepiej nie strugać wariata. Radzę.
- Będę pamiętał - mruknął.
„Dymitr? - spytałem. - Dlaczego Dymitr?” „Przypadek -
wyjaśnił. - Przeczytałem jedno takie opowiadanie. Spodobało
mi się imię. Twarde i dziwne. Bo większość naszych
pseudonimów była przejrzysta. Ujawniała tęsknoty tych, którzy
je nosili. Brało się z Sienkiewicza albo też jakąś aluzję do nas
samych, często nieuświadomioną: skrót imienia, przezwisko
bogdanki, zapomniany herb. Dymitr był taki daleki ode mnie
rzeczywistego, że stawał się absolutnie nierozszyfrowalny.
Naprowadzał na mylny trop.”
„Ten z latarką to był znajomy?” - spytałem. „Nie, strażnik.
Wtedy, w czterdziestym piątym, było jeszcze tak, że wszyscy
w gmachu wszystko wiedzieli, chodziło o skórę każdego, kto był
po tej czy tamtej stronie. Strażnik stawał się uczestnikiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates