Ty zaraziłeś ich narkomanią - ...

Podstrony
 
Ty zaraziłeś ich narkomanią - Marek Kotański, Ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek Kota�ski - "Ty zarazi�e� ich narkomani�"Wydana w 1984 roku ksi��eczka opisuj�ca g��wnie przebieg terapii w Monarze.Motto:"Ukl�kn�� na krzywi�nie d�oniKt�ra rozpali nasze JutroPos�usznie podda� si� pieszczociekszta�towaniaDogoni� szcz�cie za rogatk�Zasypa� piaskiem inne d�onie"RyszardMonar jest wymy�lonym przeze mnie s�owem, kt�rym postanowi�em nazwa� eksperymentalny Dom �ycia dla Narkoman�w w G�oskowie. Nie my�la�em wtedy, �e ten dom i �ycie w nim, b�d�ce swoistym wyzwaniem rzuconym dotychczasowym pogl�dom na problem narkomanii w Polsce, dadz� pocz�tek spo�ecznej organizacji, kt�r� utworzy�em z lud�mi, r�wnie jak ja, ogarni�tymi ch�ci� pomocy narkotyzuj�cej si� m�odzie�y.Nie marzy�em nawet, �e dotychczasowe, pojedyncze wysi�ki os�b, kt�rym sprawa le�a�a na sercu, doprowadz� do stworzenia realnego programu walki zar�wno o �ycie tych, kt�rzy zb��dzili, jak i o �ycie tych, kt�rzy jeszcze nie poznali "narkotycznego szcz�cia".Program Monaru realizuje w tej chwili ju� jedena�cie naszych dom�w, w kt�rych �yje oko�o trzystu os�b, ucz�c si� na nowo �ycia, poznaj�c smak i koloryt codzienno�ci, pr�buj�c stworzy� alternatyw� dla dotychczasowej narkoma�skiej egzystencji. Pi�tna�cie poradni nadziei s�u�y rad� i pomoc� tym, w kt�rych zakie�kowa�a bardzo w�t�a jeszcze ch�� wyj�cia z na�ogu. Trzeba j� wzmocni� i podtrzyma�, ko�cz�c doprowadzeniem do podj�cia decyzji o uczestnictwie w programie Monar.Zanim jednak dosz�o do powstania tak wielkiej sieci skutecznej pomocy narkomanom, zdarzy�o si� wiele w moim �yciu. Chcia�bym opowiedzie� troch� o tym, sk�d wzi�a si� idea i co mnie osobi�cie sk�oni�o do zainteresowania si� problemem narkomanii.Ju� jako student psychologii klinicznej zajmowa�em si� lud�mi cierpi�cymi - pocz�tkowo psychotykami, potem nerwicowcami, wreszcie chorymi na chorob� alkoholow�. W ten spos�b, poznaj�c r�ne obszary chor�b psychicznych, gromadz�c do�wiadczenia i prze�ycia dotychczas mi nie znane w 1974 r. znalaz�em si� w jednym ze szpitali psychiatrycznych, gdzie zaczynano zajmowa� si� narkomanami. Moje pierwsze do�wiadczenia by�y gorzej ni� z�e. Po kilku dniach mia�em niezbite prze�wiadczenie, �e nie nadaj� si� do tej pracy, a co gorsza u�wiadomi�em sobie, �e moja dotychczasowa praktyka terapeutyczna niewiele mi tu pomo�e, �e jestem kompletnie zdezorientowany zderzeniem si� z jak�e odmiennym, przera�aj�cym i trudnym do ogarni�cia �wiatem, jaki tworzy subkultura narkoman�w. Czu�em, jak niewielkie mam szans� wej�cia w ten bardzo hermetyczny obszar. Czu�em si� jak rozbitek wyrzucony na wysp�, na kt�rej �yj� ludzie m�wi�cy jakim� niezrozumia�ym j�zykiem, o odmiennej kulturze i szokuj�cej hierarchii warto�ci. Zacz��em pr�bowa� odnale�� si� w tym wszystkim, poszukiwa� sposobu pomocy tym ludziom.Na pocz�tek chcia�em "kupi�" narkoman�w wypr�bowan� przeze mnie metod� otoczenia ich opiek� i zrozumieniem. Przy pierwszej konfrontacji wypad�em na idiot�, kt�ry nachalnie wchodzi w kaloszach do cudzego �ycia, zupe�nie nie proszony o to, a chc�cy bardziej ni� oni sami ulepsza� je.By� to dla mnie pierwszy, okrutny cios - rozbicie si� mojej dobrej woli, zapa�u i naiwnego jeszcze altruizmu o mur ich inercji, niewiary, cynizmu. Zawsze wydawa�o mi si�, �e gesty przyja�ni, pomocna r�ka, opieku�czo�� s� dobr� monet�, przyjmowan� przez wszystkich bez wahania. Tu spotka�em si� z reakcj� odrzucenia. By�em nieznany w �rodowisku, podejrzanie dobry i �agodny. W ocenie narkoman�w tak m�g� zachowywa� si� tylko kapu�.Postanowi�em wycofa� si� z robienia dobrze na si�� i przyj��em mask� oboj�tno�ci, zabarwion� jednak cieniem ciekawo�ci naukowej. Tym razem by�o jeszcze gorzej. Uznano mnie za faryzeusza i okre�lono jako niezwykle kiepskiego. By�em za�amany. Nie umia�em przekaza� im, jak bardzo si� myl�, �e ja naprawd� chc� z nimi pracowa�, i �e psychologia to nie m�j zaw�d, ale powo�anie. Mia�em ju� do�� mojej nieskuteczno�ci i braku kontaktu z nimi. Postanowi�em postawi� wszystko na jedn� kart� i powiedzie� im o tym, co czuj� i my�l�. Poszed�em na ca�o�� i otworzy�em si� przed nimi. Dotychczas nie robi�em tego w moich dzia�aniach z pacjentami, bo nie wymaga�a tego, jak s�dzi�em, sytuacja.Naturalno�� moich reakcji, bezradno��, ale i ch�� dzia�ania, obna�enie si� ze swoimi s�abo�ciami i niepewno�ci� uczyni�y mnie autentycznym w ich oczach, uzmys�owi�y, �e nie chc� podej�� ich z pozycji lepszego, wszystkowiedz�cego, maj�cego monopol na �ycie autorytetu, �e nie kontynuuj� postawy, kt�rej tak bardzo maj� dosy� - kreowanej przez rodzic�w i nauczycieli bez zmazy i skazy. Wszystko to spowodowa�o, �e u kilku ch�opc�w "zaskoczy�em". Zacz�to mnie traktowa� jak kogo�, z kim mo�na od biedy pogada�.I taki by� pocz�tek. Zrozumia�em, �e tylko naturalno��, to, co we mnie tkwi: dobre i z�e, mo�e na nich podzia�a�. Sztuczno�� jest wychwytywana natychmiast i prowadzi do kompletnego fiaska pedagogicznego. My�l�, �e poszed�em inn� drog�, �e zaskoczy�em ich nie znan� im dotychczas postaw� partnerstwa, a moim atutem by�o nie to, �e jestem lepszy od nich, ale to, �e nie bior� narkotyk�w i chc� im pom�c. By� to pierwszy krok. Przepracowa�em sw�j problem bycia z nimi, co wcale nie oznacza�o, �e sta�em si� skuteczny. Na oddziale regularnie bra�o si� narkotyki i nikt z naszej kadry nic nie m�g� na to poradzi�, poza konstatacj� faktu za�pania kolejnej osoby.Psychoterapie przypomina�y wspania�e spowiedzi i przyrzeczenia poprawy. Wszyscy �yli�my iluzj�: oni, �e wychodz� z na�ogu, my, �e pomagamy im w tym. Robili nas w konia w spos�b niewyobra�alnie pomys�owy: teraz o tym wiem, wtedy nie podejrzewa�em niczego. Techniki oszukiwania personelu medycznego przez narkoman�w mo�na by opisa� w oddzielnym tomie, kt�ry spowodowa�by chyba reakcj� zw�tpienia w celowo�� pracy wielu terapeut�w zajmuj�cych si� narkomanami.Kolejne afery narkotyczne na oddziale zacz�y nas bardzo przygn�bia�. Czuli�my, �e pope�niamy b��dy, ale nie wiedzieli�my, jakie, w kt�rym momencie, w stosunku do jakich zachowa�. Przypuszczali�my, �e atmosfera Szpitalna nie sprzyja tworzeniu si� zaanga�owanych postaw, �e mo�e b��d tkwi w powielaniu utartego stereotypu przekraczania bram instytucji, w kt�rych niewiele zale�y od nich samych i nie ma sytuacji wyzwalaj�cych w nich aktywno�� w kierunku wyj�cia z na�ogu, �e traktuj� sw�j pobyt jako przymusowy.Personel i pacjenci, my i oni - ten uk�ad si� wyznacza� w�wczas ka�de dzia�anie. Marzy�em, aby wyj�� ze szpitala i spr�bowa� �y� z nimi prawdziwie samodzielnie, pragn��em sprawdzi� ich mo�liwo�ci, kt�re intuicyjnie wyczuwa�em, a kt�re niekiedy ujawnia�y si� w drobnych epizodach �ycia szpitalnego.Moje marzenia spe�ni�y si� niczym w bajce. Umo�liwiono mi stworzenie oddzia�u dla narkoman�w w G�oskowie. By� to podniszczony dworek, oddany nam bez wyposa�enia umo�liwiaj�cego d�ugotrwa�y pobyt; okolony trzydziestoma hektarami ziemi uprawnej, z wal�cymi si� zabudowaniami gospodarskimi. Oczekiwano spokoju i zaj�cia si� t� m�odzie�� tak, jak nakazywa�y programy pedagogiczne, skonstruowane r�wnie� na okoliczno�� dzia�a� z narkomanami, nie r�ni�ce si� w niczym od dzia�a� z innymi grupami tzw. trudnej m�odzie�y. Musia�em, od pocz�tku, ustawi� program dwutorowo. Z jednej strony chcia�em sprosta� wymaganiom pedagog�w, kt�rzy byli moimi zwierzchnikami i my�leli kategoriami normalnej pedagogiki, z drugiej zacz��em konstruowa� plan dzia�ania, kt�ry poprzez eliminacj� b��d�w oddzia�u psychiatrycznego mia� doprowadzi� do powstania systemu skutecznego dzia�ania z narkomanami.I tak mia�em dwa programy: plan zaj�� dla zwierzchnik�w z o�wiaty, i drugi, nieco odmienny, bardziej surowy i rygorystyczny, kt�ry nie mie�ci� si� w wyobra�eniach wielu pedagog�w.Na przyk�ad - kiedy w pierwszych dniach naszego pobytu wywali�o szambo i zala�o nam korytarze (m�odzie�y nie chcia�o si� u�ywa� papieru toaletowego, tylko gazety), kaza�em sprz�ta� wszystko go�ymi r�kami.Wstawa�em te� razem z nimi o czwartej rano i biegli�my skonani par� kilometr�w po to tylko, �eby si� zm�czy� i przem�c niech�� do robienia czegokolwiek na ��danie.S�dz�, �e mog�yby powsta� co najmniej kontrowersje przy pr�bie oceny celu takiego dzia�ania. Na domiar z�ego �cina�em ludziom w�osy, a w�a�ciwie to oni sami je �cinali, chc�c udowodni�, �e s� zdolni po�wi�ci� co� dla nich bardzo drogiego dla walki o odbudow� swego cz�owiecze�stwa. Takie uj�cie sprawy nie ma, jak my�l�, zbyt wielu odpowiednik�w w klasycznej pedagogice i nie wiem, czy znalaz�oby si� wielu zwolennik�w tej metody. Wszystko, co robi�em, zawsze konsultowa�em z ca�� spo�eczno�ci�, postanowi�em bowiem, �e wsp�lnie stworzymy program maj�cy im pom�c wyj�� z na�ogu.W G�oskowie te� na pocz�tku by�o branie narkotyk�w, picie w�dki i niedbanie o cokolwiek. Powtarzaj�ce si� sytuacje, zachowania i postawy ludzi, bardzo widoczne i uci��liwe we wsp�lnym �yciu, by�y dla nas wszystkich �r�d�em nowych do�wiadcze�.Dzi�ki wsp�lnym pr�bom i b��dom powsta� swoisty kodeks moralny, niezrozumia�y cz�sto i szokuj�cy dla ludzi spoza "Monaru", dla nas b�d�cy pr�b� stworzenia takich podstaw �ycia w naszym domu, aby nie run�� on pod naporem dzia�a� tych, kt�rzy nie chcieli tego samego co my.Tak powsta�o, mi�dzy innymi, jedno z najbardziej kontrowersyjnych chyba i pozornie okrutnych praw naszego systemu: zasada bezwzgl�dnego odrzucenia przez spo�eczno�� ka�dego, kto z�ama� abstynencj� narkotyczn� b�d� alkoholow� oraz - zmieniona teraz, ale przedtem przestrzegana - zasada nieprzyjmowania po raz drugi do "Monaru". Nie by�o �atwo wprowadzi� w �ycie prawo kary �mierci za branie, kt�re jest przecie� objawem trwaj�cego na�ogu. Mo�na by powiedzie�, �e analogicznie trzeba by wyrzuca� ze szpitala tych, kt�rzy maj� powy�ej czterdziestu stopni gor�czki. Tak, to dobry przyk�ad do por�wnania. Narkoman, kt�ry wzi�� w naszym domu ma czterdzie�ci stopni gor�czki i jest czynnym, niezwykle zara�liwym ogniskiem choroby. Albo zdecydujemy si� go usun��, albo zarazi in... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates