Utkin Marek - Technomagia i smoki

Podstrony
 
Utkin Marek - Technomagia i smoki, Downloads
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek Utkin
Utkin Marek Technomagia i smoki
Technomagia i smoki
Data wydania 2002
Wysoko rozwiniętą technologię moŜna bez trudu pomylić z magią.
Arthur C. Clarke
I odwrotnie.
Matek Utkin
Podziękowania
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się w jakikolwiek sposób do powstania tej
ksiąŜki. PoniewaŜ nie jestem w stanie napisać o kaŜdym, wymienię tych, których
pamiętam w tej chwili, a pozostałych zapewniam o swej wdzięczności za ich wkład,
jakikolwiek by był.
Dziękuję: Ani za podtrzymywanie na duchu i wiarę w to, co robię, prof.
Małgorzacie TerleckiejFrankowskiej za niecierpliwość w oczekiwaniu na ciąg
dalszy, entuzjazm, wnikliwe uwagi i hadziewkę, prof. Stanisławowi Stommie za
poświęconą uwagę, zainteresowanie tak ksiąŜką, jak i postaciami bohaterów, oraz
pomoc, Lechowi Jęczmykowi za zainteresowanie i twórczą dyskusję, Jackowi
HermanIŜyckiemu za cierpliwość i Saharę, Larry’emu Rodriguezowi za
wspaniałe opowieści o lotach na sterowcach US NAVY oraz wyczerpujące opisy
konstrukcji i pilotaŜu sterowca, Markowi Sawickiemu za wyjaśnienia dotyczące
chemii smoków, Stubolowi za rysia i Misiowi za Mofka.
Jakiekolwiek podobieństwo lub zbieŜność imion, nazwisk, wyglądu, cech i zachowań
wszelkich występujących w tej ksiąŜce postaci (tak ludzkich, jak i magicznych),
zarówno na tym, jak i na tamtym świecie, z istniejącymi w rzeczywistości jest
całkowicie przypadkowe.
Rozdział 1
Zaczęło się to wszystko mniej więcej tak:
Pewnego wieczoru do swego laboratorium zaprosił mnie kolega fizyk. Chciał mi
zademonstrować rewelacyjne (ponoć) wyniki kolejnego eksperymentu. Podchodziłem
do tego bardzo sceptycznie, gdyŜ zdołałem się juŜ kiedyś przekonać, Ŝe większość
z jego działań kończyła się bądź przeraŜającym smrodem, bądź krótkim błyskiem,
po którym zapadała ciemność. To ostatnie nie oznaczało bynajmniej przeniesienia
w głęboki kosmos, lecz tylko spalenie bezpieczników na całym piętrze. No, moŜe
jestem niesprawiedliwy mój znakomity kolega miał na swym koncie jeszcze jedno
spektakularne osiągnięcie zawieszenie całej sieci komputerowej instytutu, w
którym pracował.
Dlaczego, gdy wspomniałem o ciemności, wysunąłem przypuszczenie, Ŝe jej
zapadnięcie mogłoby oznaczać przemieszczenie się w kosmos? Ano dlatego, Ŝe
kolega mój zajmował się sprawami, od których juŜ samemu Einsteinowi posiwiała
grzywa. Były to, mówiąc przystępnie, związki czasu, przestrzeni, energii i paru
innych drobiazgów.
Pracował raczej samotnie*,[* Dawniej za stroniącego od świata uchodził uczony,
który zamykał się w wysokiej wieŜy, obecnie taki, który nie ma własnej witryny
www. ] a swych wyników nie rozpowszechniał nawet przez Internet, gdyŜ obawiał
się, Ŝe jego zagraniczni koledzy po fachu (dysponujący nowszym sprzętem i lepiej
dofinansowani) mogą rozpracować jego pomysły przed nim i opublikować jako
własne. Swą działalność w instytucie uzasadniał zaś okresowym składaniem
drobnych opracowań, co wystarczało jego niezbyt lotnym szefom. Ja z kolei
wyznawałem się w jego działaniach na tyle, Ŝeby coś zrozumieć, ale w Ŝadnym
wypadku, aby coś gdzieś powtórzyć. Poza tym prowadzę raczej nocny tryb Ŝycia, co
czyniło ze mnie niejako naturalną ofiarę niedocenionego naukowca, pragnącego
podzielić się swymi osiągnięciami. Ja z tych wizyt odnosiłem teŜ pewne (drobne)
korzyści na przykład kiedyś skopiowałem sobie graficzny wykres jakichś
skomplikowanych obliczeń, który po przeniesieniu na plakat stanowił doskonałe
tło.
Przed kaŜdą „sesją” sugerowałem mu, Ŝe powinien zaopatrzyć nas w skafandry
kosmiczne, bo co się stanie, jeśli wymiecie nas w próŜnię lub w amoniakalną
atmosferę jakiejś przeklętej planety? Niby go to draŜniło, lecz tak naprawdę, to
Strona 1
Utkin Marek Technomagia i smoki
podejrzenie, Ŝe jest w stanie dokonać transferu materii, nieco mu pochlebiało.
Tym razem, gdy dotarłem do jego pracowni (po zwyczajowym wyminięciu nocnego
ciecia, który spał ukołysany rykiem telewizora, i po długiej wędrówce
oświetlonymi trupim światłem korytarzami), zauwaŜyłem, Ŝe dokonał solidnego
przemeblowania. Pompa próŜniowa i wielkie elektromagnesy, stojące dotychczas na
środku pomieszczenia, zostały zepchnięte do kąta, cała zaś pracownia była
opleciona rurami częściowo metalowymi, a częściowo przezroczystymi. Na
rurach metalowych kondensował się szron, odcinki przezroczyste natomiast
składały się z wielu warstw. Widać było w nich jakąś bezbarwną ciecz, lecz gdy
patrzyło się pod pewnym kątem, to nabierała niebieskofioletowego zabarwienia.
Spójrz rzekł dumnie mój kolega i wskazał na paletę na ręcznym wózku widłowym
wytachałem to z głównego laboratorium. Muszę odstawić na miejsce przed ósmą
rano, bo profesor mnie ukatrupi!
Na palecie spoczywała jakaś pokaźna aparatura, do której z jednej strony
podłączone były kable komputera, z drugiej zaś miedziane chyba, zwinięte
spiralnie przewody, prowadzące do solidnych metalowych butli.
Co to, rurociąg do produkcji lodów na skalę przemysłową? spytałem, aby
sprowokować go do wyjaśnień.
Nie, uzwojenie wypełnione cieczą nadprzewodzącą w temperaturze pokojowej
oznajmił dumnie kolega.
JeŜeli pokojowej, to skąd ten szron? To chyba ciekły azot? Wyjaśnienie nie
przypadło mi do gustu. Co prawda, wiedziałem, Ŝe fizycy lubią posługiwać się
pewnymi eufemizmami, ale to, co widziałem, nie wyglądało na eufemizm, lecz na
całkowite niezwracanie uwagi na rzeczywistość.
To jest jakieś dwieście kelvinów wyjaśnił kolega u nas się mówi, Ŝe to
temperatura pokojowa. To taka specjalna ciecz, nie będę się wdawał w szczegóły,
z czego ją zrobiono. Jest cholernie droga, jeśli coś z tego się ulotni, to mnie
zatłuką. Ale jedynie zastosowanie nadprzewodzącego uzwojenia gwarantuje
wytworzenie pola o właściwych parametrach. Konwencjonalne elektromagnesy nie
były w stanie osiągnąć nawet jednej tysięcznej sprawności nowego systemu.
Zobaczysz, co się stanie, jak to odpalę.
Nie byłem pewien, czy jestem ciekaw.
Aaa, więc to dlatego nie wysłałeś nas w kosmos poprzednim razem?
Nie śmiej się, ostatnio zarejestrowałem zniknięcie całej wiązki elektronów.
A moŜe ich tam wcale nie było? Takie to małe, Ŝe i zgubić łatwo.
Musiały być, ale ich nie było. Elektrony nie znikają, przynajmniej nie w takim
sensie, jak ci się moŜe wydawać zaperzył się mój kolega. Z obliczeń
wynikało, Ŝe powinny tam być.
Przyjmijmy, Ŝe tak. Startujesz? Bo nie chce mi się tu siedzieć całą noc i
patrzeć, jak wypuszczasz w powietrze jakiś drogi gaz. Co prawda, egzekucja na
twojej osobie w wykonaniu profesora, z docentem w roli pomocnika kata, mogłaby
być interesująca. Gwoli wyjaśnienia muszę tu dodać, Ŝe profesor, oberszef
mojego kolegi, był potęŜnym, wyłysiałym grubasem o wyglądzie rzeźnika, który w
dodatku miewał tendencję do wpadania w szał z byle powodu. Docent z kolei był
chuderlawym, złośliwym kurduplem z rzadką bródką, która miała nadawać mu naukowy
wygląd i rekompensować brak sukcesów na tak zwanym polu. A tak przy okazji
dodałem czy ten gaz jest trujący?
Gaz trujący nie jest, a wyciek nie ma prawa się zdarzyć. Co zaś do
startowania, to juŜ się zaczęło. Popatrz na monitor.
Rzeczywiście. Trójwymiarowy wykres na ekranie, otoczony kolumnami cyfr, zaczął
się zmieniać. Początkowo przypominał wydęty, łagodnie falujący Ŝagiel lub teŜ
spadochron, następnie pojawiła się na nim seria fałd przypominających połać
dachówek, aŜ wreszcie jeden z jego rogów, ten po prawej, bliŜej widza, zaczął
się unosić.
O, cholera! wykrzyknął mój kolega i zaczął wklepywać nowe parametry, bębniąc
po klawiaturze jak szalony pianista.
Wykres zaczął się zmieniać jeszcze szybciej. Coraz bardziej przypominał wycinek
morza w czasie sztormu, z pełnego zaś elektroniki kontenera, stojącego na wózku,
dochodziło gorączkowe cykanie przekaźników czy teŜ elektrozaworów. Metalowe
rurki wyprowadzone z butli zaczęły leciutko drŜeć...
Przezornie nie odzywałem się, aby kolegi nie rozpraszać, i spróbowałem znaleźć
sobie jakieś zaciszne miejsce. Najlepiej takie, w którym od solidnych, szarawych
Strona 2
Utkin Marek Technomagia i smoki
korpusów butli odgradzałaby mnie metalowa szafa z aparaturą. Przeturlałem się
nieco w tył na zaopatrzonym w kółka krześle i z pewną ulgą uznałem, Ŝe górna
krawędź blaszanego pudła, pełnego kabli, rurek i płytek z układami scalonymi,
zasłania mi widok na zawór najwyŜszej butli. Co prawda, działanie takie miało
charakter iluzoryczny gdyby butle strzeliły, to połowa budynku nadawałaby się
jedynie do odbudowy lub do dalszego wyburzenia. Z drugiej strony, pęknięcie
kapilary, w której siedzi gaz pod ciśnieniem kilkuset atmosfer (cholera, nigdy
nie przyzwyczaję się do ISO z jego megapaskalami), moŜe skończyć się amputacją
jakiejś kończyny.
Nie ruszaj się! dziko wrzasnął kolega, wpatrując się we mnie z miną, z
której trudno było wydedukować, czy jest wściekły, czy przeraŜony.
Znieruchomiałem i rozejrzałem się wokół, poruszając wyłącznie gałkami ocznymi.
Pierwsze, co do mnie dotarło, to fakt, Ŝe moja osoba wyznacza geometryczny
środek umieszczonego pod sufitem kręgu, wykonanego z oszronionej, lekko
wibrującej rury. Druga rzecz, znajdująca się na dolnym skraju mojego pola
widzenia, była równie niepokojąca: razem ze stołkiem znajdowałem się na środku
koła wykonanego z czegoś, co wyglądało jak gęsta siatka z czarnej, połyskliwej
tkaniny. Na niej spoczywały paski metalowej folii, ułoŜone w kształt
pięcioramiennej gwiazdy. W tym momencie przemknęła mi przez głowę myśl, wyraźnie
podbarwiona upiornym chichotem: ToŜ to pentagram, tyle Ŝe z włókna węglowego i
srebra! Drogi fizyk oszalał i chce w sposób naukowy wywoływać demony!
Wstań powoli, nie poruszając nawierzchni, i wyjdź z kręgu! polecił w tym
momencie mój kolega. Był wyraźnie blady i spocony. Nie mogę od razu wyłączyć
prądu, bo wszystko wywali! Starałem się zastosować do instrukcji najlepiej, jak
umiałem. Przeniosłem cięŜar na stopy i zacząłem podnosić się z krzesła.
Spoglądając pod nogi, zauwaŜyłem, Ŝe srebrne paski oddzielone są od tkaniny z
włókna węglowego białawą folią teflonem czy jakimś podobnym izolatorem.
Zwróciłem równieŜ uwagę na srebrzystą iskierkę przy jednym z gumowych kółek
krzesła. To był, wbity w miniaturową oponę, spinacz. Nagle (to się tylko tak
mówi, takie rzeczy dzieją się przeraźliwie wolno) ujrzałem, Ŝe odciąŜone krzesło
zjeŜdŜa samoistnie z paska folii, a spinacz ugina się, aby następnie zewrzeć
czarny podkład z metalową taśmą. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, był mały,
niebieski błysk wyładowania.
Następną rzeczą, jaką zarejestrowała moja świadomość (lub to, co za nią brałem),
był łomot. Nie pochodził on z zewnątrz, lecz raczej ze środka mojej głowy (dobra
nowina miałem głowę). Była ona chyba tak wielka jak katedra, po jej posadzce
zaś biegały w kółeczko krasnoludki. Wredne kurduple, podskakiwały i przytupywały
na kaŜde „cztery”, które to „cztery” rozbrzmiewało kaskadami ech. Po chwili
zrozumiałem, Ŝe te małe bestie wcale nie są krasnoludkami, lecz Ŝe jest to obuta
w glany banda małych skinów, dla niepoznaki noszących czerwone czapeczki.
Spróbowałem zebrać się w sobie (wszystko jedno, co to moŜe znaczyć) i zrobić z
pętakami porządek. Wziąłem głęboki oddech (w tym momencie odkryłem, Ŝe mogę
oddychać) i zacisnąłem zęby (cóŜ za zdumiewająca rzecz, mieć szczęki). Katedra
zmniejszyła się do rozmiarów dworca kolejowego, małe skiny zaś zaczęły biegać
chaotycznie w panice, przestraszone, Ŝe rozmiaŜdŜy je strop, zniŜający się z
prędkością windy ekspresowej. Gdy malutkie dranie zamarły w przeraŜeniu po
wszystkich kątach, powtórzyłem raz jeszcze operację zbierania się w sobie. Moja
czaszka zmniejszyła swą objętość o następne kilkaset metrów sześciennych, do
znacznie poręczniejszych wymiarów szkolnej sali gimnastycznej. Doszedłem więc do
wniosku, Ŝe pora na dalsze zapoznanie się z rzeczywistością, i spróbowałem
otworzyć oczy. Wydało mi się, Ŝe moje powieki wyraźnie zaskrzypiały, niczym
zastarzałe rolety, i zobaczyłem... Nie, nie zobaczyłem nic, ewentualnie
zobaczyłem ciemność.
Co się stało, zwarcie? rzuciłem w ciemność pytanie.
Wyzerowanie potencjału zabrzmiało z miejsca, gdzie ostatnio (jak mi się
zdawało) znajdował się mój kolega. Muszę czegoś poszukać rozległo się
następnie i usłyszałem mamrotanie w jakimś dziwnym języku. Nie był to Ŝaden ze
znanych mi języków cywilizowanego świata, brzmiał nieco archaicznie i bez
wątpienia miał wiele ekspresji.
Przeraziłem się nieco, gdyŜ, jak mi było wiadomo, mój kolega znał jedynie dwa
języki angielski i rosyjski, a i to tylko w zakresie, który jest niezbędny
Strona 3
Utkin Marek Technomagia i smoki
fizykowi. To, Ŝeby znał jakieś słowa w starobabilońskim czy innym sanskrycie, a
w dodatku Ŝeby potrafił sklecić z nich jakieś zdanie było dla mnie całkowitą
nowością. Logiczny wniosek, jaki moŜna było z tego wysnuć, okazał się mocno
niepokojący: mój kolega oszalał. Utwierdziły mnie w tym jego dalsze słowa:
Cały potencjał magiczny odpłynął do pramacierzy! Nie mogę nawet kaganka
zapalić! A niech to trolle zdepczą!
W dodatku głos mojego kolegi brzmiał jakoś inaczej był wyraźnie niŜszy i
dobiegał jakby z głębi krzaczastej brody dało się w nim dosłyszeć pewną
szuwarowatość. Zmiana w odbiorze jego głosu mogła być zjawiskiem normalnym po
doświadczeniu przez moje uszy huku, który, jak przypuszczałem, musiał nastąpić w
wyniku zwarcia i następujących po nim zajść. Ale znaleźć się w pozbawionym prądu
laboratorium z oszalałym naukowcem, któremu nagle zaczęło się wydawać, Ŝe jest
kapłanem babilońskim, czarodziejem albo kimś takim, to zupełnie inna historia.
Po chwili usłyszałem skrzyp (jakby malutkich drzwiczek lub wieczka), następnie
trzask, odgłos uderzenia, niezrozumiałe przekleństwo, jeszcze jeden trzask,
któremu towarzyszył błysk, i ujrzałem delikatną, pomarańczową poświatę. Po
chwili usłyszałem dmuchanie, a poświata stała się wyraźniejsza.
Zdołałem ręcznie odpalić kaganek znajdujący się w szafce ratunkowej,
zawieszonej przez samych Mistrzów ZałoŜycieli! rozległ się pełen dumy głos,
podobny do głosu mojego kolegi. Moje ponure podejrzenia zdawały się potwierdzać
ja miałem uszkodzone bębenki w uszach, a on oszalał.
Rozejrzałem się po oświetlonym kagankiem laboratorium i zacząłem się
zastanawiać, czy to przypadkiem nie mój kolega, lecz ja padłem ofiarą
szaleństwa. Zamiast stykających się pod kątem prostym, typowo laboratoryjnych,
białych, pokrytych kafelkami ścian zobaczyłem cegły, kamienny mur i nierówne
tynki. Pomieszczenie było wyraźnie wielokątne, naliczyłem chyba osiem ścian.
Sklepienie ginące w mroku miało kształt kopuły, pod którą kołysały się jakieś
niepokojące formy, kojarzące się z działalnością filmowej pracowni efektów
specjalnych po suto zakrapianym weekendzie. Były to dwa bydlaki coś w rodzaju
krokodyla o skrzydłach nietoperza i jakby pies, lecz z ośmiornicą w miejscu łba.
Znacznie poniŜej tej zdecydowanie niesympatycznej (pomimo prowizorycznego
charakteru) menaŜerii zaczynały się półki pełne metalowych i szklanych naczyń,
tygli, chłodnic i innych urządzeń, znanych z kiepskich filmów o szalonych
naukowcach lub alchemikach. Opuściłem wzrok niŜej. Na wielkim, masywnym biurku o
lwich łapach stało coś, co stanowiło pewien punkt styczny z rzeczywistością,
którą pamiętałem sprzed wyłączenia światła (lub wyłączenia mnie). Był to
monitor, koło którego piętrzyła się wysoka bryła obudowy typu maxitower. Nad
monitorem pochylał się brodaty osobnik, którego niesamowity wygląd podkreślało
padające od dołu, pełgające światełko. Z wyglądu przypominał nieco mojego kolegę
fizyka, lecz był jakby starszy, bardziej krogulczy i zabrodziały. Miał na sobie
(jak zwariować, to konsekwentnie) zamiast laboratoryjnego kitla błękitną,
przypominającą szlafrok szatę z wydrukowanymi lub wyszytymi symbolami
astrologicznymi, kometami, księŜycami itp. Cały jego wygląd sugerował, Ŝe to
fachowy mag, pochłonięty pracą. Mamrotał do siebie jakieś zaklęcia lub
przekleństwa, jego palce zaś poruszały się w powietrzu, nieco ponad klawiaturą.
Co mówił, trudno dociec jego głos miał intonację typowo obelŜywą, a poza tym
było to w obcym i niezidentyfikowanym języku. Po chwili rozległ się suchy trzask
i zrobiło się nieco jaśniej. Ze szklanych gąsiorów w metalowych koszach,
umieszczonych na ścianach, zaczęła się wydobywać blada poświata. Po chwili stała
się nieco mocniejsza, przypominając światło jarzeniówek.
No, nieźle narozrabiałeś odezwał się mag. Ale, ale, co się stało z twoją
brodą? I jak przebrałeś się po ciemku w takie dziwne łachy?
Spojrzałem na siebie i uznałem, Ŝe jestem ubrany całkiem normalnie spodnie,
kurtka, sweter, buty...
Jak to dziwne? I co to za miejsce?
Nigdy dotychczas nie widziałem zbaraniałego maga, lecz ten, na którego
patrzyłem, mógł słuŜyć za model do planszy w encyklopedii... Jego zbaranienie
było dokumentne, pełne i nieudawane.
Y powiedział. Poprawił się: Yyy.
To znaczy? spytałem, nie będąc pewny, czy przemawia do mnie w tajemniczym
języku, czy teŜ go po prostu zatkało.
Musiało się udać! Moje obliczenia były słuszne! zawołał radośnie.
Strona 4
Utkin Marek Technomagia i smoki
Co musiało? Jakie obliczenia? usiłowałem się dowiedzieć, próbując
jednocześnie zamknąć w ciemnej piwnicy głos rozsądku. Awanturował się on, Ŝe nie
powinienem uznawać tego, co widzę, bo tego po prostu nie ma. Wrzaski te
rozproszyły mnie na tyle, Ŝe wyrŜnąłem nogą o kant biurka, co spowodowało
zatrzaśnięcie klapy piwnicznej na paluchy rozsądku: nierozsądna rzeczywistość
okazała się niezwykle materialna.
Kulejąc, zaszedłem biurko od przodu, i przyjrzałem się komputerowi. Przyznaję,
Ŝe zaskoczył mnie nieco; ekran monitora nie był wykonany z matowego szkła, jak
to zazwyczaj bywa, lecz składał się z błyszczących wieloboków. Jego powierzchnia
była szlifowana i kanciasta stanowiła największy kryształ, jaki dotychczas
widziałem. W jego wnętrzu, niczym w akwarium, pędziły błyszczące punkty, ciągnąc
za sobą smugi blasku, wybuchały mieniące się kolorowo bąble i pojawiały
płaszczyzny. Świat przedstawiony w monitorze wyglądał na znacznie większy, niŜ
pozwalałaby na to objętość obudowy samego urządzenia.. Wyglądał niezwykle
realnie tak, jakby ekran był wizjerem w statku kosmicznym, okienkiem, przez
które widać głębie kosmosu.
Jednak się udało! MoŜe nie to, co chciałem, ale się udało! wykrzyknął mag z
dumą w głosie.
Co się udało? chciałem się dowiedzieć, gdyŜ nurtowało mnie podejrzenie, Ŝe
musi to mieć coś wspólnego ze mną.
Wymiana z innym uniwersum! Ty jesteś stamtąd, a on pewnie powędrował... no
tak, powędrował tam! Przemowa maga pełna była niedomówień i skrótów myślowych,
zupełnie tak samo, jak sposób wysławiania się mojego kolegi fizyka. Jednak to,
co do mnie dotarło, było głęboko niepokojące. Mogłem z tego wywnioskować, Ŝe
zostałem podmieniony ze swoim sobowtórem z tego wszechświata. Spójrz na to, co
zarejestrowałem! Pokazał na ekran i pstryknął palcami. Na (a raczej w)
monitorze pojawiła się płaszczyzna, pośrodku której widoczne było niewielkie
zawirowanie. Zaczęło się ono powoli powiększać, a w tym samym momencie
powierzchnia, na której się utworzyło jęła falować. Gdy nad zawirowaniem
(przypominającym mi lejek, tworzący się nad odpływem wanny przy ostatniej fazie
wypuszczania z niej wody) przechodził grzbiet fali zmniejszało się ono, gdy
pojawiała się dolina rosło. Tak oscylowało przez pewien czas, fale wypiętrzały
się coraz bardziej, coraz głębsze stawały się teŜ ich doliny. W pewnym momencie
dolina fali zapadła się, lejek rozszerzył, i przez chwilę widać było przez niego
inną płaszczyznę, z wypiętrzonym stoŜkiem miniaturowym tornadem, postawionym
na głowie. StoŜek wyrastający z kontrpłaszczyzny powiększał się i zmniejszał,
jego czubek zaś poruszał się, niczym gmerający na oślep paluch lub poszukująca
macka głowonoga. Kontrpłaszczyzna falowała równieŜ, zsynchronizowana idealnie z
płaszczyzną od „naszej” strony. StoŜek widoczny przez otwór w lejku od „naszej”
strony nagle jakby wyczuł istnienie „naszego” lejka, wysunął w jego kierunku,
wydłuŜył i rozdął. Krawędzie lejków zetknęły się, a przez powstały z ich
zetknięcia tunel widać było przez chwilę jaskrawe światło. W tym samym momencie
coś (o mglistej konsystencji i nieokreślonym kształcie) runęło sponad krawędzi
monitora w tunel, drugie zaś coś takiego wypadło z tunelu i pomknęło w górę. Oba
mgliste twory przeniknęły przez siebie i znikły z pola widzenia, a pępowina
łącząca obie płaszczyzny ścieniała, zerwała się, natomiast w miejscu, gdzie
znajdował się lejek, pojawił się niewielki wzgórek, który po chwili się zapadł.
Następnie na płaszczyźnie pojawiła się seria koncentrycznych kręgów, takich,
jakie pojawiają się na wodzie po wrzuceniu kamienia. Widziałeś? Wszystko
zarejestrował! radośnie wrzasnął mag. A teraz zobaczysz coś jeszcze!
Dotarło do mnie, Ŝe falujące płaszczyzny były jakimś rodzajem odwzorowania
czasoprzestrzeni dwóch światów, pomiędzy którymi nastąpiło przebicie. A na
miejscu tego przebicia znalazłem się akurat ja i moje alter ego.
Mag sięgnął do szuflady, wydobył z niej płaskie pudełeczko, otworzył je i wyjął
z niego złocisty metalowy krąŜek. CDROM, pomyślałem. Przyjrzałem się temu bliŜej
i zwątpiłem. KrąŜek był ze złota, a na powierzchni miał wyrytą pokrytą symbolami
spiralę. KrąŜek najbardziej przypominał mi miniaturową kopię kalendarza Azteków.
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylkahaha.xlx.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates